14.12.2001 - Był piękny, pogodny dzień, był z rana prószący śnieżek, a potem, gdy się wypogodziło, było lekko mroźne ciepełko podsycane słoneczkiem. Poza wymarzoną pogodą była doskonała organizacja, dobrze chodząca nagonka, ognisko i ciepły poczęstunek (gdzie między kęsami kiełbasy czasem trafiała się fasola i odrobina frakcji płynnej), a przede wszystkim, tu w Małopolsce, był kapitalny stan zajęcy, stan jakiego nie widywałem u nas nawet w dawnych dobrych czasach zajęczego urodzaju. I było polowanie. Polowanie, jakie w pamięci pozostaje na zawsze! W każdym miocie harcowały przed nami dziesiątki kotów, w każdym nie szczędziły nam myśliwskiej uciechy. Sprytnie prowadzone pędzenia pozwalały wielu zającom ujść bez strzału. I nie mieliśmy o to pretensji. Prawdą jest bowiem, że bez wysiłku można było nasz rozkład podwoić, lecz prawdą jest również, że w ten sposób sztuki niestrzelane pozostały na następne sezony. W 17 strzelb, w siedmiu pędzeniach, strzeliliśmy 84 sztuki (w tym 5 moich), a w rekordowym miocie - aż 29! To przeszło nasze najśmielsze oczekiwania i marzenia.