7.07.2008r. - idąc na ambonę (czwarty raz za tym samym, bardzo starym rogaczem, który wcześniej zawsze był sprytniejszy) około godz. 18:30 strzelam lisa.
Następnie, już z ambony, około godz. 20:30 widzę w lesie mojego rogacza, ale niestety przegania mi go dzik, który irytuje mnie bardzo, ponieważ nie mam go jak strzelić, nie widząc czy jest sam. Gdy oceniam, że to pojedynek, jest już za późno na strzał, gdyż wchodzi on w wysokie trawy. Jednak Św. Hubert podsyła mi go za jakieś 5 minut w gęstej kukurydzy. Co dziwne o tej porze, dzik idzie z pól w kierunku lasu.
Jest tylko jedno miejsce w całej kukurydzy gdzie da się strzelać i po moich modłach do Św. Huberta, dzik wychodzi w to miejsce, no i przyjmuje kulę za "ucho" (godz. 20:50).
Dzik (płci męskiej :)) ważył 70 kg.
W międzyczasie rogacz przemieszcza się jakieś 500 metrów od ambony i staje jak na złość na wygolonej łące. Jednak po moim strzale do dzika rogacz znika mi z oczu.
Idąc po dzika widzę, że za dzikiem stoi jakaś sarna. Po chwili orientuję się, że to jest mój rogacz, który wyraźnie zaniepokojony oczy na mnie. Powoli ściągam sztucer i strzelam. Rogacz zaznacza strzał i łamiąc kukurydzę uchodzi w "chłopskie laski".
Jak na złość zaczyna lać deszcz, a ja po 40 metrach gubię farbę. Dopiero z pomocą Kolegi Marka dochodzimy go za jakieś 80 metrów. Przemoczony do suchej nitki, ale szczęśliwy dziękuje Św. Hubertowi za tak wspaniałe i udane polowanie.
Darz bór! - Grzegorz W.