Łowy - emocje - byk - pies

Po powrocie z rodzinnych wakacji w Bieszczadach, gdzie oczywiście intensywnie polowałem, wybrałem się na początku rykowiska do Rud Raciborskich na upragnionego byka. Poluję w Kole Łowieckim Ostoja już od 7 lat i przeżyłem wiele pięknych chwil podczas rykowisk, jednak nigdy nie udało mi się pozyskać wymarzonego króla puszczy. Aby przybliżyć charakterystykę naszego obwodu trzeba powiedzieć, że polujemy na terenie pożarzysk, gdzie przeważają młodniki i nie łatwo jest podejść ryczącego byka w środku oddziału. Zawsze, albo nie maiłem w odstrzale odpowiedniej klasy, albo brakowało mi doświadczenia w szybkiej ocenie wieku, albo gubił mnie brak dobrej znajomości terenu. Tym razem miało być inaczej. Czułem że to będzie mój dzień. 11 września 2010 roku pojechałem sprawdzić zachwalane przez doświadczonego w polowaniu na jelenie Kolegę Krzyśka C. miejsce, w samym środku oddziału, gdzie łąkę rzadko porośniętą brzeziną oraz sosnami porastał dookoła bardzo gęsty młodnik, w którym bardzo chętnie bytują jelenie. Miejsce było genialne - intensywny zapach odbywającego gody byka unosił się na każdym centymetrze oddziału. Przed wejściem na ambonę zauważyłem ósmaka w pierwszej klasie, którego nie udało mi się podejść, ale w myśl zasady "zwierz widziany łów udany" zadowolony zająłem miejsce na ambonie. Była godzina 17 i mimo że ciepło, byki zaczynały grać. Po chwili zobaczyłem na kanale łanię, a za nią w młodniku usłyszałem ryczącego byka, który powoli zbliżał się do swojej partnerki. Nauczony doświadczeniem przygotowałem się do strzału. Z tyłu słyszałem jakiś delikatny szelest traw. Pomyślałem, że to lis albo sarna i zignorowałem ten szum przekonany, że zaraz z młodnika wyjdzie byk, który już jest coraz bliżej i coraz bardziej szoruje wieńcem o sosnowy młodnik. Jednak hałas w młodniku ustał i nie dawało mi spokoju co to za zwierz zakłóca z tyłu moje rykowisko. Odwracam głowę i widzę na jakieś 80 metrów łeb byka oczącego w moją stronę. Emocje sięgają zenitu! Ambona jest tak ciasna, że nie mogę bezszelestnie się obrócić w jego stronę. Byk stoi w bezruchu, a ja w bezruchu myślę co zrobić, żeby go nie spłoszyć. W tym momencie za łanią, którą wcześniej widziałem na kanale, wyłania się z młodnika byk - dwunastak obustronnie koronny - czyli w ogóle mnie nie interesujący. Powoli zajmuję więc pozycję dogodną do strzału w tył, przekładam sztucer i łapię byka w krzyżu. Emocje coraz większe, nie mogę się uspokoić. Byk stoi do mnie tyłem i nie mogę określić co ma na głowie. Ambona cała się trzęsie. Byk wchodzi do kanału i odchodzi jakieś 20 metrów, a ja widzę same końcówki wieńca i myślę, że już więcej go nie zobaczę, bo za 10 metrów zaczyna się młodnik. Po chwili jednak byk wychodzi z kanału i odwrócony do mnie tyłem, obserwuje polanę. Widzę sam wieniec, ponieważ cała tusza zakryta jest krzakami i nie mogę ocenić co to za sztuka. Wiem tylko, że ma dość mocny wieniec. Wojna nerwów trwa około 30 minut. Byk tylko nieznacznie kręci wieńcem łapiąc wiatr, a ja widzę tylko, że na jednej tyce ma koronę. Po chwili Święty Hubert lituje się nad moimi nerwami i byk skręca łeb tak, że widzę widlicę i wychodzi z krzaków. Widzę go w pełnej okazałości i wiem, że na pewno jest w drugiej klasie. Nareszcie! Wiem, że byk jest selekcyjny. Ale szczęście nie trwało długo, byk znowu wchodzi w gęste zarośla i nie mogę oddać skutecznego strzału. Emocje znowu sięgają zenitu. Pomyślałem, że jeżeli przejdzie jeszcze 5 metrów, to stracę go z pola widzenia. W końcu jednak byk odsłania komorę. Strzelam. Jeleń robi świecę i po 5 metrach tracę go z pola widzenia. Burza myśli. Jak strzelałem, gdzie strzelałem, czy to była świeca, czy tylko byk się przestraszył i przeskoczył kanał? Po dłuższej chwili zaczynam szukać zestrzału. Farby nie ma, natomiast w miejscu gdzie w momencie strzału stał zwierz czuję bardzo intensywny zapach łojnego jelenia. Po kilku godzinach przyjeżdża Kolega Marcin Rubiś ze swoim wachtelhundem o imieniu Beksa. Nie szukamy byka z naszym profesorem - posokowcem bawarskim, który podniósł już kilkaset sztuk, ponieważ Kolega chce pokazać co umie jego piesek. Beksa łapie trop tam gdzie stał byk w momencie strzału, mimo że nie ma farby. Po kilkudziesięciu metrach przed samym młodnikiem znajdujemy miejsce gdzie byk się położył i znajdujemy troszkę farby. Wchodzimy do młodnika, który jest bardzo gęsty z dużą ilością głębokich wykrotów. Kolega puszcza psa z otoku i natychmiast tracimy go z pola widzenia. Po chwili słyszę dźwięk najbardziej miły dla ucha myśliwego, Beksa zaczyna głosić zwierza. Podniecony chcę szybko iść na głos psa, żeby zobaczyć swojego byka. Jednak Kolega, który dobrze zna Beksę, temperuje moje podniecenie i spokojnie oświadcza "byk zgaszony czekamy, aż pies wróci". Beksa pięknie głosi byka przez kilka minut, które wydają mi się wiecznością. Przebieram nogami żeby jak najszybciej podejść do byka! Beksa przestaje głosić i po chwili wraca. Podchodzi do swojego menera i oznajmia znalezionego zwierza. Nie mogę wyjść z podziwu dla pracy wachtla Kolegi. Zadowolony, że nie zepsułem pracy psa swoimi nerwami, gratuluję Koledze takiego wychowanka. Na komendę "prowadź do byka" Beksa powoli prowadzi do zwierza, który leży za około 50 metrów. Co chwilę ogląda się na nas, by upewnić się, że nadążamy. Widząc że dochodzimy, znowu zaczyna oznajmiać zgaszonego zwierza, ale już znacznie ciszej. Stojąc nad upolowaną zwierzyną jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nie tylko dlatego, że strzeliłem pięknego byka, ale również dlatego, że było mi dane pracować z takim psem. Myślę, że to kwintesencja polowania, bo podniesienie zwierza w takim stylu znacznie zwiększa satysfakcję myśliwego, jako etycznego łowcy, dla którego ważne jest nie tylko trofeum, ale również emocje, które towarzyszą polowaniu. Warto dodać, że Beksa to pies, który w sezonie aportuje kilkaset sztuk zwierzyny drobnej i jak mówi jego skromny właściciel, też sobie radzi bez zarzutu.
Mojej radości nie było końca - wystarczy, że powiem, iż opowiadanie o polowaniu skończyło się późną nocą, w gronie zacnych kolegów i przy nie mniej zacnych trunkach.
Życzę wszystkim takiego spełnienia łowieckiego i tak niesamowitych emocji.

Darz bór! - Grzegorz W.