Próby sił z kuzynem Stasiem

W latach 1962-1968, czyli przed pierwszymi próbami sił ze Stasiem, wygrałem 12 walk z kolegami, a przegrałem tylko jedną, z późniejszym mistrzem Europy juniorów w zapasach wagi ciężkiej. Przegrałem też wiele walk z... dziewczyną (!). Miałem lat 12, a ona 14. Dziewczyny w tym wieku nie są słabsze od chłopców, a Małgośka była nie tylko o dwa lata starsza, ale też wyższa i cięższa. Ona lubiła i umiała się bić. W wakacje 1966 prawie co wieczór siłowaliśmy się na trawie w sadzie. Stoczyliśmy setki walk i początkowo większość przegrywałem, ale już w połowie wakacji potrafiłem powalić ją na plecy więcej razy niż ona mnie. To wywoływało u niej nieziemską ambicję i szaleńcze ataki. Kurde, jak myśmy się wtedy bili! Raz ona górą, raz ja, raz ona, raz ja. Przez kilka dni toczyliśmy zażarte i wyrównane walki, a potem zacząłem coraz częściej wygrywać. To właśnie dzięki zapasom z silną dziewczyną nauczyłem się walczyć.

Moje pierwsze próby sił z kuzynem miały miejsce w roku 1968 w Gliwicach, u niego w domu (mieliśmy po 14 lat). Najpierw on namówił mnie na sparing pięściarski (bez bicia po twarzy). Nie lubię boksu, więc niechętnie się zgodziłem. Po trzech czy czterech seriach ciosów, kilka razy musiałem odskoczyć do tyłu. Miał przewagę.
Wieczorem wyzwałem go na pojedynek w siłowaniu na rękę. Pokonałem go dość łatwo na prawą, po czym chciałem się spróbować na lewą, ale on zerwał się i przewrócił mnie na kanapę, na której siedziałem. Podczas szamotaniny spadliśmy z kanapy i zaczęła się walka. Tarzaliśmy się po gołej podłodze. Byłem silniejszy i miałem przewagę, więc walczyłem spokojnie, by nie zrobić mu krzywdy przewróceniem na krzesło czy pianino, natomiast przegrywający Stasiu szalał jak wariat. On tylko raz powalił mnie na brzuch, ale wyrwałem mu się od razu, natomiast ja kładłem go wiele razy i na brzuch, i na plecy, z czego on nie potrafił wyjść. Poddawał się, dyszał jak parowóz, ale nadal chciał się bić. Ot, rogata dusza. W każdym razie zabawę mieliśmy świetną. Szkoda, że nie było przy tym kuzynki Ani, bo ona nie wierzyła, że jej brat może z kimkolwiek przegrać. Wynieśliśmy z tej walki masę siniaków i mocne postanowienie rewanżu w normalniejszych warunkach.

Okazja do rewanżu ze Stasiem nadarzyła się na wczasach kolejowych w roku 1969. Mieliśmy po 15 lat - na zdjęciu: ja po prawej.
Nasze zapasy na trawie odbyły się przy impulsywnym dopingu kuzynki Ani (miała lat 10). 
Przed walką myślałem o moich szansach. Rok temu miałem już swój obecny wzrost (187 cm) i choć byłem przeraźliwie chudy, to jednak cięższy od niego (bo dużo wyższy) i silniejszy (łatwo wygrałem na rękę). Teraz zaś, on mocno podrósł (był tylko trochę niższy) i wyraźnie nabrał ciała.
Poza tym, podczas tych dwóch lat ja walczyłem tylko raz (wygrałem z wyższym i cięższym rywalem), a Stasiu dopiero w tym okresie zaczął się bić z kolegami. Bił się często i podobno zawsze wygrywał. Spodziewałem się więc trudnego rywala i zażartej walki. Wrzała we mnie chęć udowodnienia sobie, jemu i Ani, że jestem lepszy.
Walki zaczynaliśmy klęcząc naprzeciw siebie. Na początku były 3 próby. W pierwszej łatwo go przewróciłem łapiąc za szyję, w drugiej było ciut trudniej, bo chwilę chwialiśmy sobą w uchwycie za bary, ale szybko powaliłem go na bok i przekręciłem na łopatki, a w trzeciej znów łatwo położyłem go na plecy, po frontalnym ataku i chwycie wpół. W dwóch pierwszych walkach Stasiu dość długo i wściekle próbował mi się wyrywać, ale ani raz nie był nawet blisko sukcesu, a w trzeciej poddał się od razu, jak tylko padł na plecy. Miał dość i nie zdradzał ochoty do dalszych walk.
Jak to? Minęło zaledwie kilka minut i już miało być po wszystkim? Koniecznie chciałem się jeszcze spróbować, więc wymyśliłem, że dam mu fory. Ponieważ ani raz nie leżałem na plecach, to chciałem sprawdzić co by było, gdyby udało mu się mnie przewrócić. Czy potrafiłbym się wyrwać z trzymania? Zaproponowałem, że położę się na plecy, a on chwyci mnie tak, jak zechce i z takiej pozycji zaczniemy.
W pierwszej próbie z forami, on postanowił rozkrzyżować moje ręce. Usiadł mi na brzuchu, chwycił za nadgarstki i zaczęliśmy wariackie przepychanki. Długo to trwało, bo nie próbowałem go zrzucić. Chciałem sprawdzić się na ręce i mimo jego wściekłych prób, nie dałem się rozkrzyżować. Wtedy on złapał moją rękę obydwoma swoimi, przycisnął do ziemi, przytrzymał kolanem i chciał złapać drugą. Nie zdążył! Nagłym wybiciem z biodra zrzuciłem go z siebie i zanim się zorientował, byłem na górze. Nawet nie próbował mnie zrzucić...
Gdy drugi raz położyłem się na plecach, Stasiu chwycił mnie za tułów, kładąc się obok. Przez krótką chwilę wyrywałem się z jego uchwytu tylko przy użyciu siły, a gdy nie dałem rady, przekręciłem tułów w jego kierunku. To zmusiło go do zmiany pozycji. Chciał przycisnąć mnie całym ciałem, więc położył się na mnie, chwytając oburącz za barki. Oddałem ten uchwyt i tak objęci zaczęliśmy prawdziwie niedźwiedzie zapasy. W takiej pozycji mogłem łatwo zrzucić go wybiciem z biodra, ale chciałem się posiłować, choć leżąc pod spodem, musiałem pokonać i jego muskuły, i ciężar. Wiedziałem, że mam przewagę siły, chciałem jednak sprawdzić czy aż taką. Napiąłem wszystkie mięśnie i nacierałem stękając z wysiłku. Powoli, centymetr po centymetrze, przekręcałem się na niego. On siłował się ze mną tak zażarcie, że żyły mu wyszły na czole, ale gdy tylko jego plecy dotknęły ziemi, przestał walczyć. Wygrałem ciut większym nakładem sił, ale też szybko.
Po chwili, trzeci raz kładłem się na plecach. Dłużej niż poprzednio tarzaliśmy się po ziemi. Mocno rzucałem się to w prawo, to w lewo (bo znów nie chciałem stosować wybicia z biodra), aż wreszcie siłą przekręciłem się na niego. Wtedy on ustąpił nagle i całym impetem mojej i swojej siły przetoczył się na plecach, przerzucając mnie nad sobą (więc jednak umiał się bić). Na szczęście udało mi się w locie zgiąć nogi, wobec czego wylądowałem na kolanach, a nie na łopatkach. Rozgorzała walka w parterze. Pierwszy raz tego dnia, nie powaliłem go od razu. Stawiał mocny opór i atakował bardzo gwałtownie, a moje chwyty za bary czy szyję, zrywał straszliwą szarpaniną. Wściekł się i walczył jak szalony. Wtedy ja też poszedłem na całość. Wreszcie zaczęła się ostra walka, taka jaką lubię. Była jednak bardzo krótka, bo Stasiu postanowił stawić mi czoła w siłowej walce. Do tej pory albo furiacko atakował i odskakiwał, gdy nie mógł mi dać rady, albo zrywał moje chwyty. Teraz zaś runął do frontalnego ataku. Chwycił mnie za bary i natarł z całej siły. Ja też! Drgaliśmy przez chwilkę w równowadze, po czym zacząłem przeważać. On jeszcze raz czy dwa szarpnął się straszliwie, ale w końcu padł na plecy. Tym razem jednak nie poddał się od razu, jak robił to wcześniej. Miotał się zażarcie, by wstać, stękał i jęczał z wysiłku, ale nie wstał! Nie dał rady!
Przed czwartą próbą z forami Stasiu musiał trochę odpocząć. To dało mi czas na ułożenie planu. Postanowiłam zrzucić go z siebie do klęku, mając nadzieję na kolejną ostrą walkę. On jednak też miał dla mnie niespodziankę. Usiadł na mnie tak jak w pierwszej próbie i zaczął mnie dusić. Pozycja była idealna do wybicia z biodra, ale ja chciałem się trochę posiłować. Rozerwałam więc tylko jego uchwyt, pociągnąlem go na siebie i mocno ścisnąłem, uniemożliwiając duszenie, którte on chciał powtórzyć. Przez chwilę siłowaliśmy się w tej pozycji, po czym przekręciłem go na bok. Mogłem przetoczyć się na niego siłą, ale wtedy nie wykonałbym planu. Puściłem go więc i niespodziewanie okazało się to świetnym rozwaiązaniem, bo on uznał, że rozerwał mój uchwyt. Podziałało to na niego stymulująco i znów zaczął walczyć jak szalony, a o to mi przecież chodziło. Rzucił się na mnie z wielką energią, ale nie zachwiał mną nawet. Przechyliłem go bardzo mocno i... nie przewróciłem. Nie przewróciłem go, bo to byłby już koniec walki (przecież nie dałbym się zrzucić). A tak, on atakował jeszcze ostrzej, bo myślał, że nie dałem mu rady, a ja mogłem jeszcze powalczyć. Spodobał mi się ten pomysł i powtórzyłem go jeszcze raz. On walczył tak wściekle, że miał już potężną zadyszkę, a ani raz nie był nawet bliski powalenia mnie. Pomyślałem więc, że wystarczy i zaatakowałem. Z pierwszego uchwytu mi się wywinął, ale drugim powaliłem go na plecy i już nie puściłem. Szalał pode mną jeszcze bardziej niż poprzednio, ale czułem, że już traci siły. Przez chwilę myślałem, żeby dać mu się zrzucić, ale w końcu nie zrobiłem tego. Musiał się podać!
Po odpoczynku Stasiu powiedział: "myślałem, że to ja ciągle będę leżał..., a potem: "ale się ze mną musiałeś namęczyć...". Przypomniałem mu więc, że był na górze i miał przewagę tylko wtedy, gdy sam się kładłem na plecy, ale on odparł: "eee tam, przecież kiedyś w końcu bym cię powalił". Policzyłem więc, że miał 7 okazji by mnie powalić i ani raz nawet mną nie zachwiał, po czym dodałem: "chcesz jeszcze bez forów?". Pokręcił głową, więc zawołałem: "to położę ci się na plecy po raz piąty", ale on spuścił wzrok. Nie chciał się już bić. Miał dość! Natomiast ja byłem bardzo zadowolony. Stworzyłem sobie ciekawe fragmenty walki z rywalem, którego mogłem łatwo pokonać.
Dopisane w roku 1976:
7 lat po walce ze Stasiem, na rodzinnej imprezie Ania wspominała, jak łatwo pokonałem jej brata. Wyznała też, że ona bardzo by chciała ze mną powalczyć. Zaproponowałem jej, żeby namówiła Stasia na walkę ze mną, a im bardziej się z nim zmęczę, tym jej będzie łatwiej w walce ze mną. Okazało się jednak, że ona walczyła już z chłopakami i wcale nie chce mieć łatwo. Powiedziałą zadziornie: "nie musisz być zmęczony i tak nie dam ci się tak łatwo". Nie zdążyłem dopytać jak jej szło w walkach ze Stasiem (a wiem, że się bili). Byłem ciekawy czego się można spodziewać w walce z wysoką, ale dość szczupłą dziewczyną. Natomiast Stasiu przez te 7 lat urósł i zmężniał. Był teraz cięższy ode mnie i tylko ciut niższy (patrz zdjęcia z roku 1976). Nie miałem wątpliwości, że go pokonam, miałem natomiast nadzieję na trudniejsze zapasy. Umówiliśmy się z Anią na obie walki w moim sadzie. Notabene miały się one odbyć 9 lat po walkach z Małgośką, w sadzie obok tamtego, bo tamten, w miejscu gdzie walczyliśmy z Małośką, zarósł krzakami. 
Niestety wkrótce potem Ania zaciążyła i nie mogła walczyć, a Stasiu już nigdy nie chciał się ze mną bić.
Po opisanych wyżej zapasach ze Stasiem, stoczyłem jeszcze jedną trudną walkę z kolegą (w roku 1970). Sprawdzałem się również w wielu innych próbach sił. Wszystkie te próby oraz wszystkie moje walki (w tym również te z Małgośką) opisałem we wspomnieniach: "Moje zapasy i inne próby sił".