Łowiec Polski


nr 2/1999

"ORĘŻ" - WYKORZYSTANA SZANSA

    Wśród wielu znakomicie działających kół koszalińskich do wyróżniających się zaliczam wojskowe Koło Łowieckie Oręż". Koło stosunkowo młode, bo powstało w 1960 roku. Początkowo zrzeszało myśliwych wojskowych. Z czasem stało się otwarte także dla innych. Po-lują więc wojskowi, w tym generałowie, ale również leśnicy, rolnicy i intelektualiści - słowem przekrój typowy dla naszej krajowej społeczności. Czym zatem różni się ono od innych?
    KŁ "Oręż" dzierżawi 2 obwody o powierzchni prawie 12 tys. hektarów, z czego ponad połowę stanowią piękne kompleksy leśne w Nadleśnictwach Bobolice, Manowo i Polanów, bogate przede wszystkim w jelenie i dziki. Rocznie myśliwi strzelają prawie 300 sztuk zwierzyny grubej. 30% przeznacza się każdego roku na odstrzał dewizowy. Co prawda wszyscy uważają ten rodzaj polowań za konieczność w obliczu rosnących tenut dzierżawnych, a do niedawna - także odszkodowań rolniczych, z którymi na szczęście nieco się uporano. Ale o tym dalej. Obwody podzielono na 6 łowisk. W każdym działa gospodarz, który organizuje prace członków koła: budowę urządzeń łowieckich, inwestycyjnych, dokarmianie, a także roboty na rzecz leśnictw i gmin. Myśliwi mają dobre stosunki z urzędami gminnymi i ludnością wiejską. Kontakty ze szkołami, współpraca z młodzieżą są członkom Koła bardzo bliskie, nie tylko na terenie dzierżawionych obwodów. Dorota Kościuszko-Cienkowska, nauczycielka szkoły nr 10 w Koszalinie, wysoko ocenia tę współpracę. Korzyść jest więc obustronna. Poczucie dobrze spełnionego obowiązku na rzecz Koła satysfakcjonuje wszystkich, i trochę dziwi, że nikt tu nie ucieka od roboty.
    Płk Kazimierz Gmerek, przewodniczy Koła od wielu lat, i choć mieszka w Kołobrzegu, nie ma tygodnia, żeby nie był w terenie, w końcu odległym o kilkadziesiąt kilometrów.
    - Wszyscy w Kole jesteśmy zgrani od samego początku - mówi. - Panuje dobra, koleżeńska atmosfera. Członkowie Koła reprezentują kilka pokoleń. Polują ojcowie i synowie, m.in. Ireneusz Krupka i jego zięć, Wojciech Kowalczyk, Jerzy i Henryk Czerepkowie. Przyjmujemy na staż młodych, gdyż uważamy generalnie, że nasz Związek się starzeje. Co tu mówić, i u nas przeciętna wieku sięga już pięćdziesiątki. W Kole też nas jest pięćdziesięciu i kilku stażystów. Żywimy szacunek dla naszej łowieckiej tradycji. Cieszymy się z sukcesów i długowieczności Związku, ale widzimy także problemy. Chcielibyśmy, aby związek umocnił się jeszcze bardziej, abyśmy, tak jak w wojsku, stanowili jednolity zwarty szereg. Chcielibyśmy, by społeczeństwo nas lepiej rozumiało, a prasa nie szczuła na nas. Działamy przecież społecznie, z własnej, nieprzymuszonej woli. Mamy wyniki naprawdę. Strażnica Ochrony Przyrody, którą Pan podziwia i którą dziś otwieramy, nie spadła nam z nieba. Nie liczymy trudu, jaki każdy z nas włożył w jej budowę. Pozostawiamy następcom wspaniały spadek. Oby tylko go nie zmarnowali.
    Wiele lat temu podjęto w kraju decyzję o rozwiązaniu państwowych gospodarstw rolnych, nie bacząc, czy były rentowne czy nie.
    Ludzie pozostali bez pracy. Dziesiątki tysięcy hektarów dawnych gruntów rolnych leży odłogiem. Zwierzyna poszukuje żeru na nielicznych tu polach uprawnych. Jeśli go znajdzie, czyni wielkie szkody rolnikom, i nie pomoże intensywne dokarmianie przez koła łowieckie. Coraz częściej ugory wydzierżawiają spółki z kapitałem zagranicznym, na nowo zagospodarowując ziemię. Myśliwi na Pomorzu martwią się. Szkody czynione przez zwierzynę na tak wielkich obszarach przechodzą możliwości ich rekompensat przez nawet najbogatsze koła. Co robić? Ten problem, przynajmniej w znacznej części rozwiązało WKŁ "Oręż" w Koszalinie. Posłuchajmy łowczego Koła, płka Bronisława Kowalczuka.
    - Przed kilkoma laty zaczęliśmy się w Kole zastanawiać, co będzie z łowiectwem. Osławiony wówczas wiceminister Mozga chciał rozbić nasz Związek i sprywatyzować łowiectwo. Nie udało się. Koła stanęły przed nowym problemem. Zlikwidowano PGR. Zwierzyna wyrządza coraz większe szkody. Brakuje kołom pieniędzy na odszkodowania. Myśmy wyszli z pomysłem, by zagospodarować grunty przyleśne po byłym PGR w Garbnie. Z Agencji Rolnej Skarbu Państwa otrzymaliśmy ziemię. Utworzyliśmy gospodarstwo rolno-łowieckie. Zarządcą został Romuald Sobczak, były kierownik PGR, aktywny myśliwy w Kole. Od paru lat uprawiamy prawie 500 ha gruntu i ciągle dokupujemy ziemię. Siejemy zboże, okopowe i rzepak w miejscach najczęściej penetrowanych przez zwierzynę. Głównie na granicy z lasami, i w ten sposób zatrzymaliśmy jelenie i dziki na naszych polach. Nie mamy obfitych zbiorów, ale za to nie musimy płacić za szkody, bo są nasze. Zdarza się, że np. z 80 ha rzepaku po zimie zostają tylko korzonki. Nie zwalnia to nas z obowiązku dokarmiania w lesie. Karmy z naszych upraw wystarczy. Wydaje mi się, że gdyby inne koła poszły naszymi śladami, nie narzekałyby na brak pieniędzy, czy nie płaciłyby odszkodowań sięgających setek milionów starych złotych. A muszę dodać, że powstające rolnicze spółki z kapitałem zagranicznym są konsekwentne i nie darują myśliwym poniesionych własnych strat. Nie byłbym sobą, gdybym na koniec nie podzielił się pewną refleksją. Otóż martwi mnie to, że w niektórych kołach eksploatuje się łowiska ponad miarę. Już obecnie widać, że jeleni na Pomorzu jest coraz mniej, co będzie za kilka lat? Rozumiem, że koła są zmuszane do wykonywania i tak zawyżonych planów przez nadleśnictwa. Potrzebne są im pieniądze. No, ale nie strzelajmy za wszelką cenę. Niech nas cechuje realizm! - zakończył Bronisław Kowalczuk.
    Zwiedzam nowo wybudowaną Strażnicę Ochrony Przyrody. Piękny obiekt. Sala konferencyjna, wspaniałe, komfortowo urządzone pokoje, sypialnie, kuchnia i sanitariaty na najwyższym poziomie. Służą one na co dzień członkom Koła, ale są też domem dla myśliwych zagranicznych, często goszczących w "Orężu" na polowaniach. Biuro Organizacji Polowań troszczy się bowiem, aby przyjeżdżali doń na polowania dobrzy i etyczni myśliwi, nie strzelający do każdej sztuki, która pod lufę podejdzie.
    Zastanawiam się, ile pracy musieli poświęcić członkowie Koła, aby wybudować w ciągu 3 lat tak okazały budynek. Myśliwi z "Oręża" nie narzekają, nie dyskutują po próżnicy. Stanowią jednolitą, zdyscyplinowaną grupę tak w pracy jak i na polowaniach, i to ich cieszy.
    O problemach kół łowieckich w Koszalińskiem rozmawiam z kolegą Andrzejem Krokoszem - prezesem WRŁ i kolegą Henrykiem Sadowskim - łowczym wojewódzkim.
    Nie wszystkie koła mają tyle inwencji, zapału i wytrwałości, co "Oręż". W niektórych obserwuje się pewien zastój i zniechęcenie. Myśliwych martwią niskie ceny skupu dziczyzny. Coraz częściej nie wystarcza im pieniędzy na opłacenie tenut dzierżawnych, nie mówiąc Już o odszkodowaniach. Mimo narzekań, starają się jednak te problemy rozwiązywać. Jest jeszcze zwierzyna, więc organizują polowania dewizowe przynoszące spory dochód. W okresach, gdy dziki i jelenie wychodzą na pola, dyżurują przy uprawach.
    Nie należy ukrywać, iż koła ponoszą dodatkowe wydatki za niewykonywanie planów pozyskania zwierzyny płowej, i nie dlatego, że nie chcą. Otóż odnosi się wrażenie, że nadleśnictwa zawyżają sztucznie plany pozyskania, aby w ten sposób uzyskać od myśliwych spore opłaty, jako udział w kosztach ochrony lasu. Warto też pamiętać, że na skutek tysięcy hektarów ziemi leżącej odłogiem zwierzyna doznała swego rodzaju szoku. Przyzwyczajona przez lata całe do wysokotreściwego żeru, który znajdowała na polach PGR-owskich, obecnie wędruje po ugorach w jego poszukiwaniu. Wyrządza wiele szkody w lesie i w uprawach rolnych. Gospodarka w Kole Łowieckim "Oręż" jest więc przykładem, jak można poradzić sobie m.in. i z tym problemem.
    W dalszym ciągu myśliwym daje się we znaki kłusownictwo. Wysokie bezrobocie na pomorskiej wsi sprzyja temu bardzo.
    Wreszcie szkodniki łowieckie. Nadmierna liczba lisów dziesiątkuje koźlęta. Ptaki drapieżne oraz krukowate dokuczają zwierzynie i myśliwym. Zagadnienie to wymaga szybkiego rozwiązania, gdyż w innym przypadku o hodowli zwierzyny drobnej nie ma co mówić. Zatrważający staje się fakt - my widzimy - w niektórych łowiskach kurczy się stan jeleni. Jeżeli w kołach i będzie się je strzelać bez opamiętania, to wizja przyszłości jelenia pomorskiego może stać się nieciekawa.

Stefan Pańtak
   

POWRÓT