DZIENNIK
Redaktorzy
   Felietony
   Reportaże
   Wywiady
   Sprawozdania
Opowiadania
   Polowania
   Opowiadania
Otwarta trybuna
Na gorąco
Humor
PORTAL
Forum
   Problemy
   Hyde Park
   Wiedza
   Akcesoria
   Strzelectwo
   Psy
   Kuchnia
Prawo
   Pytania
   Ustawa
   Statut
Strzelectwo
   Prawo
   Ciekawostki
   Szkolenie
   Zarządzenia PZŁ
   Przystrzelanie
   Strzelnice
   Konkurencje
   Wawrzyny
   Liga strzelecka
   Amunicja
   Optyka
   Arch. wyników
   Terminarze
Polowania
   Król 2011
   Król 2010
   Król 2009
   Król 2008
   Król 2007
   Król 2006
   Król 2005
   Król 2004
   Król 2003
Imprezy
   Ośno/Słubice '10
   Osie '10
   Ośno/Słubice '09
   Ciechanowiec '08
   Mirosławice '08
   Mirosławice '07
   Nowogard '07
   Sieraków W. '06
   Mirosławice '06
   Osie '06
   Sarnowice '05
   Wojcieszyce '05
   Sobótka '04
   Glinki '04
Tradycja
   Zwyczaje
   Sygnały
   Mundur
   Cer. sztandar.
Ogłoszenia
   Broń
   Optyka
   Psy
Galeria
Pogoda
Księżyc
Kulinaria
Kynologia
Szukaj
autor: Zubel16-05-2006
Pewnego rykowiska

Stałem wtedy z opuszczonym wzrokiem nie podejmując nawet żadnych prób sensownego wytłumaczenia się. Byłem zażenowany i czułem się głupio. Kiedy jednak mimo obaw o burę przy zwykłej okazji, może dla samego przerwania milczenia, opowiedziałem o tym mojemu ojcu, ten tylko utkwił we mnie charakterystyczne dla siebie spojrzenie i roześmiał się w głos. Wcześniej do głowy mi nie przyszło, że historia, którą przeżyłem, jak raz pasuje do kultowej komedii Chęcińskiego "Nie ma mocnych" i chyba wszystkim znanego wątku pastowanego kabana!
Działo się to na rykowisku.
Noc była wrześniowa. Powietrze wówczas stało spokojnie, a właściwy tej porze roku chłód wydawał się być taki przyjemny.
Wyłączyłem silnik na granicy rozległego na dziesiątki kilometrów lasu i przez uchyloną szybę rozpocząłem przesłuchiwanie kniei. Lecz jedyne dźwięki, które w chwili do mnie dotarły, miały źródło w bystrej i wiecznie zimnej Dobrzycy, szlifującej swe kamieniste koryto.
"Są!" - wykrzyknąłem nagle w duszy i natychmiast wyszedłem z samochodu. W istocie. Gdzieś hen przede mną, w głębi lasu grał dumnie i ochryple byk. Zaraz też ujawniły się dwa kolejne, więc zachwycony zawiesiłem lornetkę, wabiki - z elastycznej rury na chłysty i muszlę trytona, którą udało mi się zdobyć tamtego roku na wczasach w Mielnie - i tak, nie bez emocji, ruszyłem duktem ku rykowisku.
Księżyc ułatwiał mi podchód. Tuż znad koron leśnych drzew rzucał blade światło na wiekowe brzozy chaotycznie porastające po obu stronach piaszczystej drogi. Nocna głębia i zupełnie w niej zatopiona nieco odleglejsza sośnina dawała się teraz odczuwać groźnie i tajemniczo. Na tyle nawet, że co krok zewy kolejnych byków zmuszały mnie bezlitośnie do większego baczenia wokół siebie. Tak też zawsze dumny i nieugięty - w chwili ukorzony, zacząłem pojmować jak naprawdę niewiele tu znaczę.
W takim nastroju zbliżałem się coraz bardziej do otwartej przestrzeni - zrębu. Doskonale wiedziałem też, że ten wciąż ochryple brzmiący ryk jelenia dobiega właśnie stamtąd. Posuwając się z wolna stanąłem w końcu na granicy starodrzewu. Choć nie widziałem od razu, to słyszałem wyraźnie, że byk ryczał bojowo na zrębie wieszcząc rywalom swoją potęgę i pierwszeństwo.
Podniosłem lornetkę. Po krótkim błądzeniu udało mi się dostrzec harem: dwie łanie i ustawionego na połeć byka - co prawda, dojrzałego, łojnego, ale skromnej, wręcz mizernej głowy.
"Ten sam, co w zeszłym roku..." - pomyślałem szybko, oparłszy się o najbliższą sosnę.
Byłem spokojny. Gdzieś od wschodu, na niebie blado zarysowały się pierwsze oznaki bliskiego już poranka.
Uznałem zatem, że ze względu na moje bezpieczeństwo nie mogę tak obserwować zwierzyny stojąc na ziemi. Teren ten bowiem wchodził w skład OHZ-u i zawsze o tej porze, odbywały się tu polowania dewizowe. Najbliższa ambona znajdowała się jednak po przeciwnej stronie żerowiska, a na drodze prowadzącej do niej pasła się chmara z coraz to rzadziej ryczącym opiekunem. Postanowiłem niezauważalnie obejść zrąb pomiędzy przyległymi drzewami. Szedłem bardzo powoli i w miarę - poza trzaskiem paru suchych gałązek - cicho, przystając co pewien czas na upewnienie się, co do pozycji i zachowania jeleni. Tak zauważyłem, że chmara przesuwa się z wolna na skraj owego zrębu, równolegle do linii mojego podchodu, by po krótkim czasie niestety rozpłynąć się za ścianą starych sosen. Jedyną obecność i kierunek marszu zdradzał już tylko zew byka.
"Ciągną do rzeki..." - zrozumiałem i pewniej ruszyłem przed siebie.
Kiedy zasiadłem na ambonie - z obu stron na przemian dobiegały do mnie porykiwania kibiców. Przede mną zaś z dłuższymi przerwami i co raz dalej grał stadny - to znowu gdzieś, za moimi plecami ryczał wyraźnie jeszcze inny byk.
"Teraz się wyżyję" - pomyślałem krótko wyjmując muszlę z pokrowca.
Pierwsza próba, druga i wnet poczułem się rozgrzany. Wabiłem z przerwami - czasem tęskno, czasem zaczepnie. Byki pewnie zdradzały nowe zainteresowanie, ale mowy o ruszeniu ich z miejsca nie było. Tak upłynęła godzina. Co prawda brzmienie lasu osłabło, ale mimo to nie dawałem za wygraną. Sylwetki niektórych drzew stawały się bardziej widoczne. Niebo od wschodu nabierało coraz większych rumieńców i dzień był blisko.
W końcu byki niemalże zamilkły. Porykiwałem jedynie ja, co pewien czas penetrując wzrokiem teren dookoła - tak dla wprawy, wszak byłem młodym wabiarzem.
Nagle jednak, jakaś niewyraźna sylwetka zamajaczyła w półmroku. Spojrzałem wyraźniej - stała nieruchomo o kilkadziesiąt kroków ode mnie, pod ścianą zagajnika.
"Jest byk!" - pomyślałem natychmiast, sięgając spokojnie po lornetkę. Lecz gdy popatrzyłem w jego kierunku, zrozumiałem szybko, że to wcale nie byk. Długie i grube badyle, potężna kłoda, kłąb wysoko...
"Jasna cholera, łoś!!!" - drgnąłem w emocjach - "Ale gdzie rosochy? To klępa..."
Przez chwilę nie mogłem rozpoznać. Czytałem kiedyś - co prawda - artykuł o łosiach w zachodniopomorskim, ale nie mogłem uwierzyć, że jeden tak zwyczajnie przywędrował ku nam.
Spojrzałem raz jeszcze, aby ostatecznie się upewnić. I wtem zrozumiałem. Zimny pot oblał mi plecy, zadrżałem, a setki chaotycznych myśli naraz skłębiły się w mojej głowie. Z nich jedna tylko była oczywista - to podprowadzający leśniczy z dewizowcem!
"Ale wpadłem..." - wiedziałem już, w ciszy przyglądając się rozwojowi wydarzeń.
Myśliwi stali jednak nieruchomo, lornetkując nieustannie, jakby nerwowo cały zrąb.
"No to dali się zwabić i teraz szukają byka, którego nie ma, a który tu przecież był przed chwilą, przecież stąd ryczał" - dotarło do mnie. - "Żeby tylko nie chcieli leźć na ambonę, to może jakoś mi się upiecze i śmignę czym prędzej pomiędzy drzewami do samochodu..."
Oczywiście było to marzenie ściętej głowy. Z kwaśną miną przyglądałem się, jak zaraz obaj zaczęli skradać się do ambony.
Cóż było robić... Postanowiłem zebrać sprzęt i ruszyłem na dół
"Może jakoś to będzie..." - myślałem sobie.
Nogi mi się zatrzęsły, kiedy tak stawałem na co raz to niższe szczeble. Zdawałem sobie sprawę że nie będzie wesoło. Tymczasem leśniczy zbliżył się do drabiny. Nie widziałem, ale podejrzewam, że niemało był zdziwiony całą tą sytuacją.
- Nie powiem dzień dobry – burknął srogo, dodając zaraz moje nazwisko.
- Dzień dobry - rzekłem na to z pokorą, widząc już dobrze jego twarz porośniętą gęstą czarną czupryną i obszernymi wąsiskami.
Mimo szarówki wiedział kim jestem, bo w latach wcześniejszych parę razy niestety wpadłem na niego, kiedy szukając ciekawych miejsc rykowiskowych poruszałem się samochodem po lesie. Sprawa rozpływała się zawsze w powietrzu, lecz tym razem zagroził:
- No i co? Powinienem wezwać straż leśną! - padło wyraźnie i krótko.
A ja stałem kompletnie zażenowany. Zupełnie nie wiedziałem jak i co mam odpowiedzieć, aby nie pogorszyć całej sprawy. To była naprawdę przysłowiowa nauczka. Nie pamiętam wszystkiego, ale leśniczy wykrzykiwał, że Niemiec wpłacił sporo pieniędzy i że miał być pewny byk. Jak to teraz wygląda i oczywiście - jak on się z tego faktu wytłumaczy przed nadleśniczym, jeśli ten się o całym zajściu dowie?
Ja tylko stałem i zbierałem to wszystko, nie mając pomysłu na swoją obronę. Z drugiej strony zaś dotarło do mnie, że nic mi nie może grozić, bo w lesie bez względu na porę wolno przebywać każdemu. No chyba, że ogłoszono całkowity zakaz wstępu, ze względu na zagrożenie pożarem. Takowego jednak nie było.
I potwierdziło się.
- Znikaj stąd! – usłyszałem w końcu, po czym z pokorą i niemal w podskokach odszedłem.
"Żeby tylko ten Niemiec odpuścił sobie skargi..." - myślałem w czasie drogi do samochodu, trochę martwiąc się o niekorzystny wpływ tego zdarzenia na mój staż kandydacki do PZŁ.
Odpuścił. Wiem, bo spotkałem ów leśniczego jeszcze tamtego dnia przypadkiem na stacji paliw. Powiedział mi, że musiał trochę przed tym Niemcem na mnie powrzeszczeć i że jeśli w przyszłości zechcę wyjść nocą na rykowisko, najpierw muszę to z nim uzgodnić. Dewizowiec natomiast nie dochodził żadnych należności, bo kiedy odjechali po spotkaniu ze mną, gdzieś na kolejnym zrębie czy uprawie, widzieli i podchodzili innego byczka.
Wtedy cała ta sprawa nie była dla mnie za wesoła. Dziś jednak zgadzam się z ojcem, że to było zajście w stylu "pastowanego kabana". Przyjechał bogaty Niemiec, zapłacił parę ładnych tysięcy, miał być pewny byk - i był, nawet dobrze ryczał, ale w lornetce ani śladu. Zapadł się pod ziemię czy co? Wokół jest ciemno, teren zupełnie obcy. Nagle pojawił jakiś człowiek w środku lasu, zrobiło się zamieszanie...
"Widocznie miało go tu nie być, a on był właśnie tu..."
Język niezrozumiały. I jeszcze do tego leśniczy - koniec końcem - pozwala mu odejść. Możliwości Polaków wszyscy znamy, toteż sam pomyślałbym, że wpuszczają mnie w maliny, a ja im za to pięknie napełniam portfele.




21-08-2008 21:22Simex96haha uśmiałem się zdrowo czytając twoje opowiadanie:)
Dobrze że łosie są pod ochroną bo niemiec pewnie by nie wrócił do domu;p
żartuje oczywiście opowiadanko super:)
Darz bór
26-05-2006 09:45ZubelA jużci wybaczam. Co prawda ja podchdziłem jedynie z lornetką i z wabikiem, ale znam sytuacje, w których płowy zwierz kładł się nocą "pokotem" - o ile tak można określić. A działo się to za pięknych i niecałkiem odległych czasów, kiedy to przyjazna armia sowiecka stacjonowała na Pomorzu. Pewien człowiek - przewodnik - relacjonował, że ruscy strzelali z karabinów maszynowych w światło reflektora do wszystkiego co się ruszało. Lasy należały do nich! Ale to tak tylko na marginesie.
Pozdrawiam, DB
26-05-2006 08:37Łukasz S.przepraszam kolego!! pomyłka!wybacz mi! DB

26-05-2006 08:36Łukasz S.polowanie na byka przy księżycu?????????????cosik nie tak!
16-05-2006 12:43arciszTy sie ciesz, że nie dostałeś kopa od lesniczego jak pastowany kaban od Kargula :-)) Swoją drogą niezła przygoda -ja bym chciał umieć tak wodzić za nos Niemca ;-))))

Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.