DZIENNIK
Redaktorzy
   Felietony
   Reportaże
   Wywiady
   Sprawozdania
Opowiadania
   Polowania
   Opowiadania
Otwarta trybuna
Na gorąco
Humor
PORTAL
Forum
   Problemy
   Hyde Park
   Wiedza
   Akcesoria
   Strzelectwo
   Psy
   Kuchnia
Prawo
   Pytania
   Ustawa
   Statut
Strzelectwo
   Prawo
   Ciekawostki
   Szkolenie
   Zarządzenia PZŁ
   Przystrzelanie
   Strzelnice
   Konkurencje
   Wawrzyny
   Liga strzelecka
   Amunicja
   Optyka
   Arch. wyników
   Terminarze
Polowania
   Król 2011
   Król 2010
   Król 2009
   Król 2008
   Król 2007
   Król 2006
   Król 2005
   Król 2004
   Król 2003
Imprezy
   Ośno/Słubice '10
   Osie '10
   Ośno/Słubice '09
   Ciechanowiec '08
   Mirosławice '08
   Mirosławice '07
   Nowogard '07
   Sieraków W. '06
   Mirosławice '06
   Osie '06
   Sarnowice '05
   Wojcieszyce '05
   Sobótka '04
   Glinki '04
Tradycja
   Zwyczaje
   Sygnały
   Mundur
   Cer. sztandar.
Ogłoszenia
   Broń
   Optyka
   Psy
Galeria
Pogoda
Księżyc
Kulinaria
Kynologia
Szukaj
autor: ANDY09-11-2006
Locha

Jak zwykle gdy zadzwonił budzik, nawet nie drgnąłem. Po chwili jednak zdopingowany przez Staszka, który tarmosił zaspanego Bronka, wstałem. Wychodzę na zewnątrz naszego myśliwskiego domku. Ciemno jak u Murzyna... Mówię do Stanisława, po cholerę ten budzik tak wcześnie nastawiłeś - jest 2:30. To nic, zbieraj się, jedziemy na "Modrzewie".

To nazwa, która pozostała po alei ok. 350 grubych drzew z polecenia jakiegoś sekretarza wycięta na "boazerie" i inne potrzeby tychże. Dojeżdżamy i wysadzają mnie na tych "Modrzewiach" sami jadąc dalej na "Spychaczówkę". Zostaję sam, mam kawałek do przejścia, zamierzam bowiem zejść na "Kwadratową Łąkę". Mieliśmy tam kiedyś fantastyczną, ocieploną ambonę z pryczami, mieliśmy, dopóki jakieś tępe półgłówki nie rozpaliły w środku ogniska... Powoli zmierzam w kierunku pól, pod figurkę na starej lipie. Stamtąd można zejść do starej drogi zwózkowej idącej polami aż do ściany lasu. Mam ochotę popatrzeć na nieckę po lewej stronie, tam zawsze coś jest. Ciepła i fantastyczna czerwcowa noc zamiera, ustępując szarości poranka. Zboża kwitną i zapach urywa nos. Ptasia czereda zaczyna swoje zwykłe rozhowory, drąc się niemiłosiernie. Co chwilę rozlega się głos kukułki, starym zwyczajem liczę, ile mi jeszcze pozostało...

W niecce nic nie ma, zrezygnowany wchodzę w las. Jest jeszcze zupełnie ciemno, zaczynam powoli rozróżniać szczegóły. Schodzę na małą łączkę przed właściwą łąką, będącą celem dzisiejszego ranka. Lornetuję tę małą przestrzeń, w jej rogach i pod zawisłymi gałęziami czai się mrok. Przechodzę bokiem rozmiękłej powierzchni łąki. Środkiem płynie struga potoku, spore liście łopuchów i jakieś zielsko uderza w cholewy butów, niemiłosiernie mocząc nogawki spodni, zaczyna chlupać w butach. Wolno wchodzę w łożysko większego potoku, który obramowuje łąkę. Stojąc w wodzie lornetuję "Kwadratową Łąkę" korzystając z faktu, że coraz bardziej się rozwidnia. Łąka jest pusta, zroszone trawy pochylają się pod ciężarem wilgoci, coś pachnie oszałamiająco jak najdroższe perfumy, kto by jednak był w stanie rozeznać wszystkie zapachy czerwcowej śródleśnej górskiej łąki.

Długą chwilę stoję, czekając, aż jakiś koziołek zdecyduje się na poranne śniadanie, ale łąka jest pusta. Nad lasem ze wschodniej strony niebo rozświetla purpurowo złoty blask. Wstaje słońce, wiem to po tym, że nagle cichnie rozszalały ptasi motor, zalega zupełna cisza. To szabas, natura oddaje cześć wschodzącemu słońcu. Po chwili znów zaczynają swoje trele zastępy pierzastej czeredy. Jest cudowny czerwcowy poranek, w samej koszuli jest mi ciepło. Ucho muska pierwszy nieśmiały promyk słońca, odbieram to jak pieszczotę. Pieszczotę, bo czuję się cząstką tej cudownej przyrody i nie jestem jej dysonansem a wplatam się w nią. Otrząsam się z zadumy i decyduję się wracać do małej łączki a później w górę prawym ramieniem potoku, który wyprowadzi mnie powyżej starego poletka w okolice przystanku. Tam mam czekać na przyjaciół. Będę mógł sobie usiąść na ławeczce śródleśnego parkingu i wystawić do słońca mokre portki. Podchodzę pod małą łączkę, na której byłem jeszcze po ciemku. Odruchowo podnoszę szkła do oczu i patrzę pod nawisłe gałęzie po przeciwnej stronie łączki. Coś przykuwa mój wzrok a jednocześnie słyszę delikatne szurniecie za plecami i coś jak odgłos lekkich kroków. Spod zwisających gałęzi wypada coś ogromnie czarnego, dużego...

W moją stronę sadzi potężny dzik, opuszczam szkła i odruchowo łapię za broń, błyskawicznie się składając. Ułamek sekundy refleksji, czerwiec człowieku, opanuj się. Potężna locha kilka kroków ode mnie hamuje w rozmiękłej ziemi i fuka, raz i drugi zjeżona jak szczotka do lampy. Chwilę trwa, kto kogo i dzik skręca łeb jakby patrząc w bok miejsce, gdzie stoję i już wiem, że gdzieś za mną są warchlaki, ten szelest wcześniej. Dzik odchodzi powoli a ja się zastanawiam jak się wycofać.

Robię krok do tyłu a dzik skręca w moją stronę ruszając jak burza. Ponownie się składam, przez głowę przelatuje huragan myśli, palnę jej pod biegi, przecież nie dam się stratować...

Locha hamuje w tym samym miejscu co poprzednio i fuka rozjuszona. Trwa to dłuższą chwilę, muszka broni miedzy biegami dzika, celuję w rozmiękłą ziemię... Niepotrzebnie, strach ma wielkie oczy. Locha wolno zawraca i co chwilę zerkając na mnie, wolno zaczyna iść w górę, obierając kierunek na skarpę za mymi plecami. Jest jakieś 30 kroków ode mnie i nagle, z łopuchów i łętów na czyste wysypują się warchlaki... Są bardzo malutkie...

Matka fuka i coś tam do nich popiskuje, bowiem i one zaczynają swoje lamenty. Cały sznurek kieruje się do ścieżki wyprowadzającej w uprawy. Locha jeszcze raz patrzy w moją stronę, ale jakoś tak bez obawy i pośpiechu. Jest pewna swego, jest u siebie.

Chwilę stoję zauroczony i wolno zarzucam broń na ramię, śmiejąc się z własnych obaw. Wspaniały, czerwcowy poranek, widziałem zwierzynę. Nie chce mi się już odchodzić. Żal mi tych chwil zatrzymanych w pamięci, choć wiem, że wymazać ich nie sposób. Wolno zaczynam strome podejście, które mnie wyprowadzi w inny świat, asfaltu i zapachu spalin.

Jeszcze jednak wcześniej na skraju ścieżki widzę czerwono-białe krople poziomek, przykucam i zbieram pełną garść. Nim je wrzucę do ust, nachylam się nad dłonią, pachną oszałamiająco, w ustach cudowny smak wiosennego poranka, chce się żyć.


Modrzewie 1986




10-11-2006 00:27cieniasPięknie. Świetnie, że wysłałeś to teraz, w listopadzie. Właśnie leje dzeszcz i wieje straszliwie, a ja przez chwilę przeżywałem na nowo początek lata, porę roku, którą uwielbiam.
09-11-2006 22:12li_raŚliczne... Za to Was kocham i nie tylko za to... :)
09-11-2006 21:39DonJa tez to wszystko w tej chwili widzialem, dziekuje.
09-11-2006 21:11ULMUSCzłowieku Andy , pięknie piszesz tylko ciągle za mało:)
09-11-2006 20:08wsteczniakJest kawałek listopada. Wydmuchany z gęsi wróciłem. A tu.....
czerwiec przede mną, i te chrabąszcze w rosie kompane.
Tyle tylko, że te moje - z ambony widziałem. Ładniutkie wspomnienie.
09-11-2006 19:10krogulecdzięki ....
09-11-2006 15:55AlusAndy w mordę. Tobie niepotrzebne żadne kamery czy inne fotoaparaty. Ty słowem tak rysujesz, że ja to wszystko widzę.
09-11-2006 14:29stanislawCóz jeszcze można dodać, nic takie są prawdziwe łowy i spotkania z przyrodą. Piękne
09-11-2006 12:52saimonPiekne opowiadanie,w pelni oddajace uroki lowiska o tej porze roku.
Grazuluje
DB

Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.