DZIENNIK
Redaktorzy
   Felietony
   Reportaże
   Wywiady
   Sprawozdania
Opowiadania
   Polowania
   Opowiadania
Otwarta trybuna
Na gorąco
Humor
PORTAL
Forum
   Problemy
   Hyde Park
   Wiedza
   Akcesoria
   Strzelectwo
   Psy
   Kuchnia
Prawo
   Pytania
   Ustawa
   Statut
Strzelectwo
   Prawo
   Ciekawostki
   Szkolenie
   Zarządzenia PZŁ
   Przystrzelanie
   Strzelnice
   Konkurencje
   Wawrzyny
   Liga strzelecka
   Amunicja
   Optyka
   Arch. wyników
   Terminarze
Polowania
   Król 2011
   Król 2010
   Król 2009
   Król 2008
   Król 2007
   Król 2006
   Król 2005
   Król 2004
   Król 2003
Imprezy
   Ośno/Słubice '10
   Osie '10
   Ośno/Słubice '09
   Ciechanowiec '08
   Mirosławice '08
   Mirosławice '07
   Nowogard '07
   Sieraków W. '06
   Mirosławice '06
   Osie '06
   Sarnowice '05
   Wojcieszyce '05
   Sobótka '04
   Glinki '04
Tradycja
   Zwyczaje
   Sygnały
   Mundur
   Cer. sztandar.
Ogłoszenia
   Broń
   Optyka
   Psy
Galeria
Pogoda
Księżyc
Kulinaria
Kynologia
Szukaj
autor: ANDY11-07-2007
Staruch

Ruja sarn w pełni i kozły gwałtownie reagują na wab. Siadam w starodrzewiu, który opada stokiem na potok i dalej przechodzi w długą, pełną zielonego dywanu łąkę. Moszczę sobie dołek obok olbrzymiego buka rosnącego poniżej starego wału usypanego w trakcie jakiś robót wykopaliskowych. Zwyczajowo miejsce to nazywane jest Zameczkiem od stojącej tutaj w dawnymi czasy warowni. Broniła ona traktu kupieckiego idącego od węgierskich równin i dalej przed napadami na kupców wiozących wozy wyładowane dobrem wszelakim i oczywiście pobierającym za to myto nieliche.

Jest późne popołudnie i bardzo ciepły, wręcz parny dzień. Latające owady wściekle atakują każdą odkrytą część ciała. Ciągnę jak najniżej mankiety i zapinam kołnierzyk koszuli, ale niewiele to pomaga. Trzeba to polubić jak mawiają Poleszuki, trudno. W zwinięte dłonie wciskam wabik, wysłużony już bardzo i poczerniały. Na przeciwległą ubocz ślę krótkie piii… raz i drugi. Chwila ciszy przerwana ogromnym łomotem w młodniku u mych stóp. Słyszę krótkie dziwne ni to beknięcie ni skrzypnięcie. Towarzyszy temu donośne sapanie i uderzenie w krzak. Niestety na czyste nie wychodzi nic. Wolno obracam się lustrując przestrzeń za sobą wiedząc, że często kozioł obchodzi i potrafi stanąć za plecami na parę kroków ledwie. Tym razem jednak nic tam nie ma. Czekam ok. pół godziny nie ruszając się z miejsca i znów wabię. Dokładna kopia poprzedniej sytuacji ale tym razem na ułamek sekundy w jakiejś luce widzę biegnącego kozła, jest bardzo stary co podkreśla siwy zupełnie pysk. Niskie, czarne parostki są wykręcone do tyłu w formę dziwacznego korkociągu. Jest już tak stary, że nawet szczeknąć nie bardzo potrafi a wydaje jakiś dziwny skrzypiąco - bekający dźwięk. Zaciskam zęby na wabiku i chwytam broń. Niestety nim złapię go w krzyżu znów znika w zielonej gęstwinie. Siedzę długo i jeszcze raz próbuję, ale stary wyga nie daje mi szansy po raz trzeci. Ale ja wiem, że tu jego ostoja i jeszcze mam parę dni, bowiem zostały jeszcze dwa kozły do odstrzału więc może się uda... i Hubert pozwoli...

Po kilku dniach znów siadam i próbuję. Tym razem znów bez rezultatu, nawet łba nie wystawił z gąszczu i zdematerializował się zupełnie. Po następnej próbie bez efektów pomyślałem, że albo zdechł ze starości albo polazł za granicę obwodu i ktoś miał więcej szczęścia...

Jednak niezrażony postanawiam spróbować porannego podchodu i melduję się na Zameczku o zupełnym jeszcze mroku. Siadam na skarpie potoku i czekam aż się rozwidni na tyle, że coś zobaczę. Wschodnia połać nieba zaczyna jaśnieć wolno i dnieje. Wstaję po uprzednim pilnym lornetowaniu otoczenia i wolniutko schodzę w kierunku dna parowu, dołem którego płynie potok spływający obok urwiska obramowującego zameczek. Wolno idę skrajem wody i suchego i zastanawiam się dlaczego miast jaśniej, robi się coraz ciemniej. Znikła jasna część nieba pokryta szczelną zasłoną granatowej olbrzymiej chmury. Z zachodu idzie potężna nawałnica rozświetlająca ciemne zwały chmur ostrym fleszem błyskawicy. Zaczyna wiać piekielnie mocno, buki skrzypią i wyginają się w ostry łuk. Nie mam szans zwiać do samochodu na czas. Wielkie krople grubego deszczu zaczynają trzaskać o ubranie przechodząc w olbrzymią ścianę wody. Zrezygnowany idę potokiem oblewany jak z strażackiej sikawki i oglądam się z niepokojem aby jakiś konar nie spadł mi na głowę. Zupełnie nie zwracam uwagi na chlupanie butów w wodzie i moich nóg w pełnych wody gumiakach. Szum deszczu i nawałnica skutecznie wszystko tłumi. O capie już nie myślę chcąc jak najszybciej dojść do zbawczego zacisza samochodu. Potok skręca w tym miejscu w lewo poza olbrzymiego stojącego na zakręcie buka. Wolno dochodzę doń i lekko się wychylam zza niego aby rzucić okiem w przestrzeń teraz zakrytą. Dębieję zaskoczony. Pięć kroków dalej widzę w potoku sylwetkę ‘mojego’ kozła, stoi spokojnie a na sukni widać rozpryski lejącego jak z cebra deszczu i lekko paruje w chłodzie poranka.

Przyklejam się do buka i usiłuję wysunąć broń spod kurtki. Odzież stawia wściekły opór a muszka zaczepiła o coś i ani drgnie. Próbuję schowany za buka jednak wyjąć broń i wreszcie mi się to udaje. Z lunety nie da się skorzystać. I zbyt blisko i jest zupełnie zalana wodą. Zdejmuję ją wolno i upycham w gumiaka. Wolno się składam i w powietrzu gęstym od rozpylonej wody ostrożnie wysuwam koniec lufy zza drzewa. Cap stoi już do mnie tyłem co z trudem widzę poprzez zasłonę wody. Mogę strzelić wyłącznie w szyję od tyłu. Naprowadzam muchę na tą cienką szyjkę i..., cap wystrzeliwuje jak z katapulty z przeraźliwym zduszonym beknięciem znikając w zasłonie wody. Mielę w zębach brzydkie słowo i rozładowuję broń. Na ramionach trzask kropel, nie ma na mnie suchej nitki. Ręka wytrenowanym przez lata ruchem sięga w sekretną kieszonkę i wyciągam papierosa. Gmeram dalej w kieszeni i wyciągam zapalniczkę.

Niestety nie ma w niej odrobiny gazu, kolejne nerwowe ruchy wywołują tylko fontanny iskier a trzymany w drugiej dłoni papieros wolno zmienia się w brązową breję. Ze smakiem niebieskiego dymku na podniebieniu idę w kaskadach wody już na nic nie licząc...

To było ostatnie spotkanie z tym kozłem. Byłem tam jeszcze kilka razy, niestety, nigdy go już nie spotkałem. Późną jesienią na ścieżce znalazłem jeden zrzut parostka. I to jest jedyna pamiątka po tym myśliwskim epizodzie poza zarejestrowanej na kliszy pamięci sylwetce starucha...

Zameczek 1986




12-07-2007 21:06SzelestBez komentarza
11-07-2007 13:33BrakarzUrok Twych opowiadań polega, między innymi, na tym, że potrafisz bardzo ciekawie i barwnie wspominać swoje przeżycia i przygody łowieckie, zarówno, te zakończone sukcesem, jak i „porażką”. Staruchowi zapewne dane było dożyć końca swoich dni i odejść „na wiecznie zielone pastwiska”, w sposób naturalny. Nawet parostek – zrzut potrafi przywołać i sprawić przyjemność w duszy myśliwego, inaczej nie byłoby Twego opowiadania.
Dziękuję ANDY, pozdrawiam serdecznie, DB - wybrakowany

Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.