|
autor: postrzałek29-06-2011 Gamrat
|
Gamratem w gwarze łowieckiej nazywamy dzika w okresie huczki, niestety coraz rzadziej używa się tego określenia jak i wielu innych z gwary łowieckiej, a nawet jej samej. W obecnym czasie sami myśliwi nie dostrzegają różnicy dzielącej tegoż zwierza w stanie spokoju i podczas dziczych godów. Gamrat musi być stanowczy, walczyć o swoje lochy, w tym właśnie okresie pokarmu nie pobiera zbyt wiele, właściwie wcale go nie pobiera, a siły na walki z rywalami musi mieć co nie miara. Podczas dziczego wesela gamraty są szczególnie niebezpieczne o czym szczególnie przekonał się Maciej...
1 grudnia 2009 r. Maciej po powrocie z pracy zaplanował wyjście na wieczorne polowanie. Środek tygodnia, a więc wolnych rewirów do wyboru do koloru. Jest właśnie okres huczki, na ostatniej zbiorówce dostrzeżono sporego gamrata, na którego tego dnia postanowił zapolować mój przyjaciel. Po obiedzie postanowił wybrać się za kozami, a wieczorkiem zasiąść na ambonie. Po wyjściu z domu udał się na rewir nr 9a.
Potężny kompleks trzcin sąsiadujący z polem wyzbieranych ziemniaków wydał się być odpowiednim miejscem do odbycia dziczych godów. Ok godz. 16 Maciej był w łowisku, próby podejścia kilku rudli saren nie przyniosły efektów tak więc młody myśliwy postanowił udać się na swoją stażową ambonę. Po wygodnym zajęciu miejsca i posadzeniu młodego psa obok siebie myśliwiec rozpoczął wyczekiwanie. Po upływie godziny na kartoflisko zaczęły wychodzić dziki, na początku przelatki, lecz po pewnym czasie w trzcinach rozległ się potężny rumor, kwik przeplatany złowrogim charczeniem mógł oznaczać tylko jedno, na polu walki stanęły dwa godne siebie dziki. Żaden z nich nie miał w głowie odpuścić przeciwnikowi, przecież chodzi tu o możliwość krycia loch. Kilkanaście minut dziczych wrzasków w trzcinach pozwoliło również zaobserwować reakcje układanego psa na takie hałasy. Kiedy wszystko ucichło do żerujących przelatków dołączyły lochy i prawdopodobnie jeden z walczących wcześniej dzików. Potężne karpiowate cielsko kabana budziło respekt i podziw u młodego łowcy, a zarazem chęć pożądania. Jako iż był to pierwszy sezon łowiecki chęć pozyskania takiego przeciwnika zwyciężyła wszystko w młodym myśliwym.
Maciej zniósł psa na dół, przymocował go na smyczy do siebie i razem rozpoczęli podchód. Do dzików nie było daleko tak więc po przejściu 50 m myśliwy zdecydował się na strzał. Kupiony niedawno stary dryling z założoną równie stara luneta carl zeiss jena 6x42 wysłał brenekę w kierunku tegoż właśnie dzika. Strzał na komorę breneka na odległość 40 m powinien przynieść śmierć dla dzika, a omal nie przyniósł jej myśliwcowi. Postrzelony dzik pędem z potężna siłą i agresja ruszył w kierunku Macieja, ten w mgnieniu oka odpiął psa i strzelił kula, jak się okazało niecelnie. Na przeładowanie broni czasu nie było tak więc całe życie myśliwego zawisło na włosku. Na szczęście odpięty pies rzucił się na rozzłoszczonego dzika łapiąc go za szynkę i tym samym sadzając go na zad. W tym czasie Maciej załadował broń kulą i dokończył żywot swojego przeciwnika. Pot i strach zaczęły ogarniać młodego fryca, wcześniej nie było czasu na żadne uczucia. Trzeba obejrzeć psa, ma same na tylnej szynce, na szczęście tylko rozcięta skóra.
Patroszenie dzika, psa do weterynarza zabrał ojciec myśliwego, trzeba jeszcze spakować zdobycz, a to nie będzie takie łatwe. Wezwał pomoc i ja sam pojawiam się wraz z ojcem Macieja. Pies już w domu odpoczywa, ale należy mu się, w końcu to jemu myśliwy zawdzięcza życie. Razem we trzech ładujemy upolowanego gamrata a i to daje mam nieźle w kość. Zajeżdżamy do domu, ojciec się już kładzie spać a my odbijamy kapitalny oręż. Zabiera to trochę czasu ale mimo to wywozimy cuchnącego kabana na skup. Tam okazuje się jego prawdziwe oblicze:132 kg mówią same za siebie. Gdyby doszło do cielesnego spotkania dzika z myśliwym ten drugi nie miałby najmniejszych szans...
Pies wyzdrowiał a Maciej nauczył się szacunku do zwierza, następnym razem będzie pamiętał tamtą niezapomniana lekcje pokory.
Opowiadanie jest napisane wtórnie, tzn. napisałem je po tym jak opowiedział mi je sam myśliwy. Końcówka opowiadania to już moje wspomnienia tamtego wieczoru. |
|
| |
29-09-2011 22:41 | Manek67 | Coś ten Kol. Maciej często się pojawia w wypowiedziach autora...:-P
Co do sensu i logiki ciężko powiedzieć cokolwiek. Jak już Koledzy zauważyli nie bardzo to można zrozumieć. Mieć dryling w ręku i strzelać z "brenneki" to albo głupota, albo pomyliły się łowcy spusty.
Życzę takiego samego szczęścia jak dotychczas i więcej rozsądku
DB :-P | 03-07-2011 19:18 | maliniak | Pies zuch, Pan ryzykant - jak to mówią, więcej szczęścia niż rozumku. Ale Maciej na pewno jakiś wnioski wyciągnął... | 29-06-2011 15:59 | Meseli | Odważny ten Twój kolega:)Po brenece taki dzik to mógł wypatroszyć myśliwego i psa i jeszcze do trzcin by dał radę wrócić.Darz Bór! | 29-06-2011 12:25 | Pomorski Łowca | Miła historyjka. Tylko kto schodzi z ambony by strzelać nocą do odyńca z breneki jak może strzelić kulą ? Młodzi myśliwi na prawdę są pomysłowi ! |
| |