|
autor: roberto048220-07-2011 Na stokach trzaskały buki
|
Jakoż długo czekałem na tą chwilę, która zdawała się nie nadchodzić wiekami, odwlekana to raz przez finanse to później przez opieszałość i temu podobne sprawy... Mędrcy tego świata twierdzą wszem i wobec, że cała przyjemność to samo czekanie na tę upragnioną chwilę, więc czekałem i czekałem.
Wieczór zasnuwał się szarówką, noc przeganiała dzień a księżyc nieśmiało wyglądał zza horyzontu. Dziwnie nakręcony i z niecierpliwością czekałem tego wieczoru zastanawiając się czy św. Hubert obdarzy mnie dziś tak jak darzył zacnych, znanych mi nemrodów. Zdawało mi się, że to było tak niedawno, gdy pierwsze kroki w świat łowieckiej przygody stawiałem u boku wuja, a czas płynie nieubłaganie. Tak minęły już lata, eh jak ten świat goni, tylko po co i za czym. No ale nie ma co, trzeba się zbierać. Nowa czeszka i sowa na lunecie to dla mnie wszystko co dziś potrzebuję więc ruszyłem w znane sobie miejsce gdzie dawniej wraz z Panem Stasiem niejedno się przeżyło. Oj piękne te chwile ciszy i oczekiwania w nadziei na grubego zwierza...
Droga biegła wśród pól, lekko opadając coraz dalej i dalej w dolinę, gdzie zaczynał się mieszany las. Buk, dąb i mnóstwo drobnych krzewów. Ciary i inne zarośla dawały schronienie licznym watahom dzików. Z rzadka można było zauważyć też obecność jeleni i saren, częściej odwiedzały to miejsce także daniele. Stanisław zostawił dla nich kawałek lucerny by w zimę miały za czym kopać pod śniegiem, więc przychodziły tu często wieczorem a w dzień odpoczywały w pobliskim lesie. Ambona stała na skłonie naprzeciw starej nieczynnej zwyżki. Ciepła chicha wybita wykładziną i z miękkim siedzeniem dawała poczucie odrobiny komfortu na nocnych zasiadkach.
Szedłem już na wprost skłonu na którym stała owa ambona, śnieg skrzypiał pod nogami a księżyc znaczył już moją postać cieniem na śniegu. W duszy już grało bo cóż może być piękniejszego niż pierwsze polowanie o księżycu i śniegu. Założenie było takie, że wracam dopiero po północy więc nawdycham się tej kniei, nawdycham. Człowiek to dziwne stworzenie niby taki wygodny i przyzwyczajony do luksusów dzisiejszego życia a jednak ciągnie do lasu mimo mrozu, że psy w budach siedzą i żaden nosa nie wychyli, „bo las to proszę Pana ma coś w sobie takiego magicznego” mawiał Pan Stanisław. Miał rację pierun sympatyczny jeden, cała magia w nocy dopiero się objawia, tajemniczość i poczucie jedności. Wchłania myśliwego niczym swoją własność i nie pozwala zapomnieć już o sobie. Buki mocno trzaskały na mrozie co chwila to za plecami, to z lewej strony, to przede mną. Gwiazdy towarzyszyły srebrnemu jegomościowi a noc stawała się teraz jaśniejsza. Oczy już były całkiem przyzwyczajone do ciemności i nie umknąłby już żaden ruch na polanie, która rozciągała się na prostokąt stu metrów, może osiemdziesięciu. Pod lasem widać było dwa lustra saren, które spłoszone skrzypieniem drzwi od ambony powoli zniknęły w gąszczu. Nastała błoga cisza i czuć tylko było przez okienka ambony lekki powiew na twarzy. Mróz zdawał się dobierać a buki trzaskały coraz głośniej. Mimo że wiele się nie działo to czas płynął nieubłaganie. Już ponad dwie godziny siedziałem obserwując sarny, które wróciły i rudą kitę która coraz to przychodziła i odchodziła od lasu. Na skos od ambony, lekko w dół leżało kilka worków kiszonki z kukurydzy, czuć było ją dobrze a wiatr nosił zapach po całej okolicy. Nie ma mocnych, muszą przyjść, zawsze przecież przychodzą.
No dalej, na co czekacie, no już chodźcie, nie ma czego się bać :) Jak po zaklęciu właśnie od dołu z lasu usłyszałem pierwsze CHRUUU i trzask łamanej gałęzi. Nie wyczują mnie pomyślałem, wiatr przecież z dołu. Chwila ciszy teraz zdawała się wieczna a wokoło rozległo się zaraz liczne chru chru chru i coraz więcej szelestu liści i łamanych gałęzi. Wataha przechodziła lasem pod górę przede mną a ja nic nie widziałem w ciszy ze zdumioną miną i szeroko otwartymi oczyma siedziałem i sam do siebie mówiłem „ale jak, ale czemu, przecież..., eh może wrócą” i lornetkę opuściłem z oczu. Znowu nastała cisza jak makiem zasiał. Analizowałem całe zajście, przecież nie mogły mnie wyczuć. Znowu lekko powiało od kiszonki i wtem ciche trzask i chruuu. Hmm „chodź do tatusia „ :) Z lasu na skos, poprzez zakarmione miejsce wyszedł czarny jak smoła dziczek i powoli bez uprzedzenia kierował się w moją stronę. Lornetka do oczu i widzę odyniaszka spadłego po huczce z widocznym dobrze pędzlem i dość długim ciałem i pyskiem, z białymi w księżycu szablami jak dwa sztylety z pyska wystającymi. Odłożyłem lornetkę był jakieś sześćdziesiąt metrów i powoli sunął w moją stronę. Już widziałem go prawym okiem przez szkła mojej sówki czerwony punkt zaznaczał miejsce trafienia... ”poczekaj jeszcze chwilę poczekaj”. Podszedł bliżej ustawił się na wprost i wiedziałem, że nie mogę czekać zbyt długo. Stasiu powtarzał „mniej się zastanawiaj tylko dobrze celuj i w łeb, bo kto go znajdzie jak źle trafisz w tych krzakach a i skłony przecież duże, a jak będzie pudło to przynajmniej czyste”.
Delikatnie napiąłem przyspiesznik i wstrzymałem oddech, powietrze uszło z płuc i mogłem już bez obaw, dzik stał lekko bokiem kropka siedziała na łbie „ lekko tylko podnieś i...” Huk, błysk w okularze i głośne chlap i kompletna cisza, nic tylko cisza. W oddali słychać było uderzenia racic o ziemie może sarny może daniele, a dzik leżał nieruchomo.
Zawsze miło wspominam polowania ze Stasiem. Zadzwonił niedługo po strzale: „leży?” spytał „a jak panie Stasiu, leży i nie wierzgnie nawet” To było coś, dziczek jak się okazało w skupie pod 90 kg i oręż po 17 cm szable. A pierwsza wataha wyszła Stanisławowi pod same nogi ambony około kilometr odemnie. Życzę każdemu takiego polowania bo mi się trafiło coś wspaniałego, dzik pierwszy i to nie byle jaki :)
Darz Bór ! |
|
| |
04-08-2011 15:21 | jani | Ulmusowe: "Piękne, piękne, piękne" zachęciło mnie do przeczytania w nadziei, że może będzie opowiadanie, a nie reportaż! No i było, choć nie tak bezkrytycznie.
Kolego, najlepszy tekst trzeba poddać korekcie. Jeśli nie ma korektora, trzeba go odłożyć na tydzień - dwa do szuflady, a potem przeczytać jakby czyjeś!
Nie można publikować opowiadania mającego aspiracje do małego dziełka, jeśli są w nim błędy.
Nie chcę Ci tu ich przytaczać, by nie sprawić Ci przykrości, jest ich sporo: interpunkcyjne, stylistyczne, logiczne, nawet gramatyczne. Nie czytałem tekstu pod tym kątem, chciałem znaleźć to, czym nauczyciel w ogólniaku zatruwa życie uczniom. Co autor miał na myśli?
Bo jeśli tylko chciałeś opisać zasiadkę, to od takich opisów uginają się półki w czytelniach.
Nie trać zapału! Darz bór!
Ale "iskrę" masz! | 04-08-2011 00:20 | ULMUS | Piękne , piękne , piękne. I knieja i mróz i dzik i Stasiu. Pięknie się czytało .
P.s. Tylko "już" powtórzyłeś zbyt dużo razy, właściwie to raz za razem :) - bez urazy. Chciałbym przeczytać kolejne Twoje opowiadanie wyszlifowane jak brylant, stąd taka mała podpowiedź .
DB | 20-07-2011 21:32 | Ross 31 | Gratuluję kol.pięknie napisanego opowiadania i jego wyniku.Doskonale wiem,że takich chwil się nie zapomina.DB. |
| |