DZIENNIK
Redaktorzy
   Felietony
   Reportaże
   Wywiady
   Sprawozdania
Opowiadania
   Polowania
   Opowiadania
Otwarta trybuna
Na gorąco
Humor
PORTAL
Forum
   Problemy
   Hyde Park
   Wiedza
   Akcesoria
   Strzelectwo
   Psy
   Kuchnia
Prawo
   Pytania
   Ustawa
   Statut
Strzelectwo
   Prawo
   Ciekawostki
   Szkolenie
   Zarządzenia PZŁ
   Przystrzelanie
   Strzelnice
   Konkurencje
   Wawrzyny
   Liga strzelecka
   Amunicja
   Optyka
   Arch. wyników
   Terminarze
Polowania
   Król 2011
   Król 2010
   Król 2009
   Król 2008
   Król 2007
   Król 2006
   Król 2005
   Król 2004
   Król 2003
Imprezy
   Ośno/Słubice '10
   Osie '10
   Ośno/Słubice '09
   Ciechanowiec '08
   Mirosławice '08
   Mirosławice '07
   Nowogard '07
   Sieraków W. '06
   Mirosławice '06
   Osie '06
   Sarnowice '05
   Wojcieszyce '05
   Sobótka '04
   Glinki '04
Tradycja
   Zwyczaje
   Sygnały
   Mundur
   Cer. sztandar.
Ogłoszenia
   Broń
   Optyka
   Psy
Galeria
Pogoda
Księżyc
Kulinaria
Kynologia
Szukaj
autor: Dziekan7823-08-2005
Studenckie wakacje

Niniejsze opowiadanie dedykuję mojemu Tacie, który pokazał mi świat przyrody, nauczył go rozumieć i kochać.

Studenckie wakacje. Przede mną ostatni V rok studiów i obrona pracy magisterskiej, a po niej praca i mam nadzieję kariera zawodowa. Wszystko byłoby super gdyby nie to, że najbliższe lata spędzę w Warszawie. Niestety szansę na dobrze płatną pracę w Chełmie są bardzo małe więc muszę mieszkać z dala od moich ukochanych obwodów łowieckich, które poznawałem dzielnie asystując w polowaniach mojemu Tacie, który pokazał mi czym jest łowiectwo i jaki jest jego sens. Nigdy nie zapomnę tych pełnych magii i tajemniczości wypraw do lasu, gdzie jako mały chłopak łapczywie i zachłannie zapamiętywałem każdą wskazówkę jaką dawał mi Tato. Dowiedziałem się m.in. czym różni się szpicak od szydlarza, co to jest ruja a co rykowisko. Nauczyłem się rozpoznawać tropy i ślady zwierząt, co bardzo imponowało moim kolegom ze szkoły.

Najlepsze i najzabawniejsze wyprawy jakie pamiętam odbywały się z tzw. Trójcą ( jak nazywała to moja mama) , którą tworzyli mój Tato, i niestety nieżyjący już doskonali kompani i myśliwi – Jurek i Leon. Były to polowania pełne wrażeń, a nierzadko i dobrego humoru. Te polowania nauczyły mnie tego wszystkiego co potrafię teraz i choć od tamtych czasów minęło już wiele lat, wciąż gdy jestem w lesie ze strzelbą i zastanawiam się czy podchodzić koziołka czy czekać przypominam sobie wskazówki udzielane mi przez moich nauczycieli.

Do polowań zapaliłem się jako mały chłopiec – pokochałem tą formę ochrony zwierząt i lasów i wierny jej zostanę na zawsze. Hobby to nazywane przez moją mamę chorobą (może coś w tym jest) stało się moją największą pasja, niemal sensem życia. Zawsze jak tylko mam wolny weekend idę szybko na Dworzec Centralny w Warszawie, kupuję bilet i po 4 godzinach jazdy jestem w Chełmie, gdzie po przywitaniu i krótkiej pogawędce z rodzicami, a także krótkim spacerze z moim stęsknionym psiakiem, otwieram szafę pancerną wyjmuję broń, ubrania i słyszę już za chwilę ulubiony pomruk silnika mojego Uaza. Po chwili razem z moim przyjacielem Romkiem jestem już w lesie gdzie w środku księżycowej nocy mogę do woli cieszyć się przyrodą, chłonąc ją całą duszą i oddychać swobodnie z dala od problemów i zgiełku wielkiego miasta. Nie chodzi tu o wymierny, materialny wynik w postaci trofeum, pozyskanej tuszy, tylko o wspaniałe emocjonujące przygody, przebywanie w lesie i cieszenie oka naszą jakże przepiękną, a przez wielu ludzi niedocenianą i niedostrzeganą polską przyrodą.

Ja poluję w myśl zasady jaką wpoił mi przed wielu laty mój Tato, wg. której i on poluje już od wielu lat : „ Zwierzę widziane – polowanie udane”. I jest to całkowita prawda. Przecież w łowiectwie chodzi przede wszystkim o hodowlę a następnie pozyskanie, chociaż pozyskanie jest bardzo ważnym elementem hodowli (niestety wiele osób nie widzi żadnej korelacji pomiędzy tymi dwoma rzeczami).

Ale wróćmy do studenckich wakacji. Perspektywa 3 miesięcy wolnego, które będę mógł wykorzystać na polowania dodawała mi skrzydeł. Było to tym radośniejsze, że cały wrzesień miałem wolny – a jak wiadomo wrzesień to pora rykowiska – najpiękniejszego i najbardziej emocjonującego spektaklu, jaki dane mi było przeżyć, przygotowanego przez wszechwładną naturę. Jak zawsze, na rykowisko czekałem cały w napięciu – szczególnie, że w poprzednim sezonie udało mi się samemu przywabić byka i go pozyskać. Świadczyło to, że w jakimś stopniu posiadłem tą wyjątkową umiejętność, jaką jest wabienie jelenia. Nie jestem jeszcze ekspertem, ale byki chętnie mi odpowiadają i czasem nawet przychodzą. Myślę, że dzięki treningowi i św. Hubertowi najpiękniejsze trofea jeszcze przede mną.

Pod koniec sierpnia siedziałem już z tubą w ręku słuchając z magnetofonu głosów ryczących jeleni, starając się rozróżnić ich odgłosy i możliwie najwierniej powtórzyć na tubie. Sąsiedzi już nawet przywykli do dziwnych ryków wydobywających się z mojego mieszkania uznając to chyba za normalne...

Oczami wyobraźni widziałem już wielkich leśnych mocarzy odpowiadających mi na wab i wychodzących na mój zrąb, gdy zadzwonił kolega z Warszawy z propozycją pracy. 2 tygodnie krótki projekt i na rykowisko. Brzmiało nieźle – przynajmniej zarobię na gaz do Uaza. Jednak na miejscu okazało się że pracy jest na miesiąc – wpadłem w panikę. Przecież już będzie po rykowisku. Już chciałem zrezygnować, ale okazało się że mam szansę na stałą pracę, a jest to wielka szansa. Co zrobić..? Już wiem dużo kawy i praca po 14 – 15 godz. – powinno się udać. Jednak ok. 10 września zacząłem wątpić. Budziłem się rano o wschodzie słońca i patrzyłem na termometr – 5 stopni powyżej zera – otwieram okno, zamykam oczy i nagle słyszę ryk – nie to nie moja wyobraźnia - to ryk silników z pobliskiej ulicy. Jeszcze trochę i chyba sfiksuję. Na szczęście kończę projekt i idę do szefa, mówiąc że muszę załatwić coś przed studiami. I nagle wielka radość – mogę jechać – tylko w początku października muszę wrócić, ponieważ jest dla mnie dużo pracy na kilka miesięcy (okazało się że jest do tej pory – tylko że w tym roku już mam urlop zaklepany na drugą połowę września). Jestem na dworcu i kupuję bilet do Chełma – ściskam go prawie z taką radością jak odstrzał na byka.

Jest niedziela 22 września. Zostawiamy Uaza w lesie i idziemy na zrąb – Ja, Romek i jego syn Kamil (patrząc na niego – widzę siebie samego sprzed lat – ale ten czas szybko leci). Jeszcze nie doszliśmy do zrębu gdy usłyszeliśmy długi przeciągły ryk – chwile słuchamy i idziemy dalej. Serce mało nie zwariuje z radości, a dusza gna byle prędzej na siadało. Romek zostaje z Kamilem na siadałku, które razem w zeszłym roku zrobiliśmy (na drugi dzień po zrobieniu strzelił z niego ładnego byka), a ja idę dalej, jednak na ten sam zrąb. Pogoda jest przepiękna – ciepło ( może nawet za ciepło), w koło przepiękne kolorowe liście – istna orgia kolorów. Nasza jesień jest najbardziej kolorową porą roku. Nie ma chyba na świecie piękniejszych widoków.

Siedzę na siadałku. Z przodu na 40 m mam wgląd w zrąb, dalej brzozowy las podszyty wysokimi trawami – „tam jeleni waga”. Po prawej stronie mam widoczność na około 200 metrów jednak wysokość zrębu nie pozwala na dalszy strzał niż 80 metrów. Na razie jest przyjemnie. Słoneczko leniwie świeci mi w oczy. Uwielbiam ten stan oczekiwania – gdy człowiek zasiada na ambonie pełny wrażeń i emocji co przyniesie mu Św. Hubert w darze. Gdzieś bardzo daleko po prawej stronie usłyszałem głos byka – długi i przeciągły – zapewne szuka łań. Odczekałem chwilę i ryknąłem na tubie. Nagle aż podskoczyłem, ponieważ byk odpowiedział z zupełnie innego miejsca niż podejrzałem. Gdzieś przede mną jakieś 400 metrów. Odczekałem chwile - gdy brałem tubę do ust byk powtórzył. Ryk był wściekły i krótki. Nie był to pełen romantyzmu miłosny wab, tylko bardzo poważna groźba, która jednak mnie nie wystraszyła. Ryknąłem krótkim grubym basem – aż mnie gardło zabolało. Byk nie pozwolił mi długo czekać na odpowiedź. Ryknął tak przeraźliwie, że aż poczułem jak włosy stają mi dęba na głowie. Po chwili powtórzył – był to bez wątpienia potężny jeleń stadny – nie dla mnie (z odstrzałem w pierwszej klasie wieku). Poczekałem chwilę i ryknąłem mu grożąc. Wzywając go na pojedynek o dominację nad chmarą.

Musiałem jednak coś mu ostro powymyślać – bo to co usłyszałem aż zmroziło mi krew w żyłach (dobrze że jestem na siadałku) . Byk ryknął takim basem, że aż mi dech zaparło w piersiach. Na otwartą przestrzeń jednak nie chciał wyjść – słyszałem jak chodzi po lesie i łamie gałęzie, zarówno racicami jak i wieńcem. Ryczenie trwało dość długo – już mnie zaczynało boleć gardło (byka chyba też – bo jego głos był jakby bardziej chrypliwy – a może tylko tak mi się wydawało). Od pół godziny się licytowaliśmy - byk –ja – byk – ja i tak na zmianę . Złapałem się w końcu na tym że próbuję byka przelicytować – tzn. tak się wczułem, że próbowałem ryczeć grubiej – a przecież ja mam go przywabić, a nie przestraszyć. Gdy już zacząłem tracić nadzieje usłyszałem nagle wyraźne złamanie gałęzi tuż przy zrębie. Za chwilę się powtórzyło i już wiedziałem – idzie ON. Odłożyłem tubę, na kolano położyłem sztucer, a do rąk wziąłem lornetkę. Widziałem wyraźnie jak ruszają się krzaki i przez chwilę mignął mi płowy cień. Łba w dalszym ciągu nie widziałem. Nagle na skraju zrębu zobaczyłem – łanię. Byłem pewny, że za nią wyjdzie byk, ale jak po 5 min. go nie było już wiedziałem, że ona przyszła na wab – znudzona haremem i panującym tam władcą. Łania, niewierna małżonka wyszła i zaczęła się rozglądać. Jako, że odległość nie była duża widziałem wyraźnie jej oczy – niczym maślane oczy dziewczyny wpatrującej się w swojego ukochanego. Szukała byka , który tak dzielnie chciał o nią walczyć. Poczułem się bardzo fajnie i wielce usatysfakcjonowany. W końcu przywabić czujną łanię to nie to samo co zaślepionego miłością i złością byka.

Zacząłem się śmiać sam do siebie : („no stary, że dziewczyny potrafisz podrywać, to OK , ale nawet łanie do Ciebie idą jak po sznurku – to już sztuka). Minuty trwały a łania dalej chodziła po zrębie i szukała byka. Nie mogłem nic zrobić, nawet ryknąć co byłoby bardzo dobre, bo gdyby byk się zorientował, że łania mu zniknęła z haremu sprawa byłaby dziecinnie prosta. Po długiej chwili zniknęła w lesie. Od razu ryknąłem głosem byka szukającego łani. Nie skończyłem ryczeć, a była z powrotem na zrębie i teraz czujnie szukała ukochanego. Podeszła na 10 metrów od mojego siadałka i wtedy odkryłem swój błąd. Przecież jak mnie wyczuje albo zobaczy to koniec. Na szczęście tak się nie stało. Z lasu dobiegło groźne ryknięcie i jak na komendę łania grzecznie wróciła. Wtedy ja ryknąłem głosem byka goniącego łanię, a później głosem zwycięscy. O to mi chodziło, ale reakcja byka przeszła moje najśmielsze oczekiwania. W byka jakby piorun strzelił - usłyszałem tylko potężny krótki ryk, w którym było tyle złości i nienawiści, że poczułem gęsią skórkę na całym ciele. Wraz z rykiem las jakby się zaczął walić – to byk biegł ze złością tratując wszystkie co spotkał na swojej drodze. Wypadł na zrąb i z impetem walną w mała brzózkę, z której gałęzie wystrzeliły z 5 merów w górę, po czym znów zaryczał bardzo groźnie i przejmująco. Chociaż nie było przymrozka z gęby wydobywały się kłęby pary. Byk chodził po zrębie bacznie się rozglądając i nasłuchując. Co chwila ryczał i walił wieńcem we wszystko co było w koło, dając upust swojej agresji. Byłem tak bardzo przejęty i podniecony, że nie mogłem utrzymać lornetki w rękach. Serce waliło mi jak oszalałe, ale nie w piersi tylko w gardle. Znają chyba to uczucie wszyscy myśliwi – to właśnie ta emocja każe nam wstawać o 3 w nocy z ciepłego łóżeczka i jechać do lasu w ciemną noc przy temperaturze minus 10 stopni.

Patrząc na byka serce wyczyniało dziwne wędrówki, dusiło mnie i nie mogłem złapać oddechu – „uspokój się” szepnąłem sam do siebie. Przecież muszę dokładnie rozpoznać byka, ale było widać gołymi oczami, że jest on przyszłościowy. Był to przepiękny o ciemnym wieńcu czternastak, z bardzo szeroką rozłogą i pięknie wybielonymi grotami w koronach. Oj, święty Hubercie, żeby więcej takich w naszych łowiskach!! „Idź i przekazuj swoje cenny geny dalej” szepnąłem w kierunku byka, który ryczał jeszcze kilka minut po czym dumny, że odstraszył przeciwnika wrócił do swojej chmary, głosząc to donośnym przeciągłym rykiem. Od czasu do czasu dawał znać jeszcze do samej nocy, że to on tu panuje. W koło ryczało jeszcze kilka słabszych byków, ale tego wieczora ja już nie chciałem mącić mu spokoju. Ten byk powinien żyć spokojnie i płodzić takie potomstwo jak on.

Tego wieczoru mieliśmy wiele emocji i chociaż Romek z synem nie obserwowali tego, to wszystko dokładnie słyszeli bo siedzieli kilkaset metrów ode mnie. Byka strzeliłem na tym zrębie kilka dni później. Ładnego dziesiątaczka z obustronną widlicą o bardzo ciemnym porożu. Na wab przyszedł bardzo szybko, po kilku minutach i paru wspólnych ryknięciach. Kula 30 – 06 zrobiła swoje i dziś wisi w moim mieszkaniu w Warszawie. Ale dużo więcej emocji i satysfakcji dał mi ten czternastak, z którym długo ryczałem i który gdzieś tam żyje w ostępach Stańkowa i czeka na mnie w tym roku. Jeśli się spotkamy to tylko mu się ukłonie i pozdrowię. Ciekawe co nosi w tym roku na łbie.

Dla mnie polowanie to przede wszystkim hodowla, emocje i wielka przygoda. Strzał jest ostatecznym zwieńczeniem długich starań i poświęceń. Bez sztucera ciężko chodzi mi się po lesie, ale nie zawsze decyduję się na strzał. Głos odpowiadającego mi byka i jego podchodzenie do mnie jest dużo większym przeżyciem i dostarcza o wiele więcej emocji niż strzał – myślę że nawet do medalowego byka.

Już znowu ogarnia mnie powoli gorączka rykowiska. Jest połowa sierpnia a więc za miesiąc o tej porze będę już ryczał w lesie. Święty Hubercie- jakie emocje szykujesz swojemu wiernemu wyznawcy w tym roku?



Sierpień , 2002




07-12-2011 13:41FLATGratuluję Tomku lekkiego pióra. Czytałem z zapartym tchem :-)
Do zobaczenia DB
Wiesiek
07-01-2009 15:44julianUfffffff!!!!
jak bym TAM był. A w Kanadzie niema takich BYKÓW i takiego rykowiska.
D.B.
Julian
24-08-2005 09:44Dziekan78Dzieki koledzy za uznanie.
Ad Józef Starski
W Kanadzie nie byłem, ale mam nadzieję, że kiedyś będzie dane mi zobaczyć to o czym pisze. Wówczas wspomne Twoje słowa ;-)
Ad Luke:
Wygospodaruj ze dwa dni we wrzesniu a biore trytona i jedziemy do Ciebie, może uda się cos pooglądać ;-))

Darz Bór

Tomek
24-08-2005 04:01Jozef Starski"Dziekan 78" - nie pamiętam kiedy ostatnio czytałem taki ciekawy artykuł. Z jednej strony, to co piszesz na wstępie - można by śmiało zadedykować ludziom pokroju "Bfgj", naszego forumowego, niejako nadwornego "zielonego". Może dotarło by do nich dlaczego polujemy...

W drugiej części przedstawiłeś wspaniale sposób wabienia jeleni, wykazałeś się swoim kunsztem. Gratuluje!.

Z jednym stwierdzeniem tylko się nie zgadzam, ale go wybaczam, bo pisałeś go w emocjonalnym uniesieniu. Chodzi mi o ..."Nasza jesień jest najbardziej kolorową porą roku. Nie ma chyba na świecie piękniejszych widoków"...

Zastrzegłeś się mówiąc "chyba"...i dobrze, bo wierz mi - są piękniejsze, w Kanadzie - a stwierdziłem to empirycznie mają okazję polować tu i tam. Do kanadyjskiej złotej jesieni dochodzi czerwony kolor klonów i to decyduje, że "chyba" na świecie nie ma piękniejszych widoków. Zresztą przyjedź sam i zobacz...

23-08-2005 17:53LukeŚwietne opowiadanie. Tak trzymaj i do zobaczenia w kniei.
DB
Luke

Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.