|
autor: Marek Wielgosz09-09-2005 Łeb, dupa...
|
Dawno, czy tak bardzo dawno temu? w zamierzchłych początkach mojej kariery myśliwskiej, oprócz polowań spędzaliśmy często uroczo czas w grupie przyjaciół , czy z pożytkiem oceńcie sami. Szczególnie wieczory przy kieliszeczku nalewki, niekoniecznie kolorowej.
Czas jakby wolniej wtedy płynął, było go dużo więcej na pogawędki, omawianie przeczytanych, z trudem dosłownie zdobytych książek ,katalogów.
Była to okazja do spotkań w najmilszym gronie przyjaciół związanych uprawianą z oddaniem pasją- bez żadnych warunków wstępnych. Prześcigaliśmy się we wzajemnym zaskakiwaniu skrzętnie poznanymi i utrwalanymi wiadomościami o tym co nas pochłaniało bez reszty, magiczne słowo -myślistwo. Swoja wiedzą obnosiliśmy się dumnie niczym pawie, dumnie wcale nie znaczy pysznie jak indyczki na zalanym słońcem wiejskim podwórcu gulgotaliśmy przy każdej nadarzającej się okazji wiedzą która parowała z naszych młodych głów.
Faktem jest zawiązała się nieformalna grupa nadająca ton, mobilizująca innych w kole do zgłębiania tajników wiedzy .Za punkt honoru przyjęliśmy przyswajanie sobie szczegółów , szczególików ,którymi dosłownie się nękaliśmy- odpytując. Nobilitacją było swobodne, nonszalanckie wręcz operowanie nazwami łacińskimi zwierzyny łownej, doprowadzając do szewskiej pasji tych, którzy zatrzymali się w rozwoju na poziomie egzaminów zaliczonych kiedyś tam... Rej wodził ?Dottore stomatologe? - oczywiście mieliśmy przezwiska -pseudonimy, oddające charakter, nazwy związane z jakimiś zdarzeniami z naszym udziałem , w tym przypadku był to zawód-praca. ?Dottore? miał z łaciną łatwiej ponieważ z racji wykształcenia musiał ją posiąść, odzywał się rzadko -za to trafnie jak to góral notabene.
Canis lupus, capreolus capreolus, perdix perdix,, vulpes vulpes... wywoływało białą, skrzętnie ukrywaną gorączkę, inaczej zwaną szewską pasją. Jak bezcenne precjoza wymienialiśmy między sobą zdobytego Łowca Polskiego. Ci którzy polują troszkę dłużej wiedzą ,że dostępne były pozycje, które można by zliczyć dosłownie na palcach. Słownik Hoppego, Łowiectwo Pasławskiego, Łowiec Polski czytany od deski do deski, ja z nabożną czcią ( wybacz św. Hubercie) zawsze zaczynałem od końca i potem nazad..
Zawody :kto szybciej rozwiąże krzyżówkę , drobiazgowe analizowanie artykułów, ba !! poszczególnych zdań, ogłoszeń. Każdy sukces łowiecki, znany nam zakup broni , jej ewentualne naprawy- były przedmiotem długich dysput , narad, zażartych sporów, doradzania. Spotkania naukowe odbywały się przy pełnej aprobacie naszych połowic (widocznie instynktownie chciały mieć nas w kupie, na oku) - łatwiej dojrzeć ?matczynym? okiem.
Niestety niejednokrotne nadmierne spożywanie , ciężkie rubaszne żarty cieszyły się ich znacznie mniejszą estymą. Dzisiaj jestem pewien, ta niby fanfaronada przyczyniła się do pozytywnego ukształtowania mnie i wielu na porządnych myśliwych. Bywał i jest wśród nas od zawsze Kazek , chyba że ?zdrówko? nie pozwalało, wydawało się wiek nie pyta go o lata, skromny, elegancki ?zapięty na ostatni guzik? jak mawiała moja śp. Mama
Wybitny strzelec do lisów , zajęcy- ilość jego Królestw jest imponująca ,a jeszcze nie powiedział ostatniego zdania w tem temacie. Dostawca wspaniałych marynowanych grzybków i krojonej w kostki dyni na słodko /kwasno : o okraso skromnych biesiad przy ognisku- mniam.... doktorze Russak po.. le.. cam trzeba zdobyć przepisy.
Zawsze grzeczny, koleżeński, uczynny- aż do przesady, niby w centrum akcji ale jednak ?samotny biały żagiel?. Cenię Go oprócz rozlicznych zalet za spokój, eleganckie noszenie broni, etykę ,celne oko, myśliwską miłość do terierów i wiele, wiele innych przymiotów.
No i na temat.
Biała stopa, zbiorówka, bezwietrznie , drzewa w okiści -poezja. Po którymś z kolejnych miotów schodzimy się w miejsce zbiórki, tam gdzie były strzały. Szczęśliwy strzelec patroszy dziczka. Zaczyna się niewinna dyskusja: a co, a jak? Ktoś z Naszych rzuca hasło: powiedz no Kazek... , wymień , hm... opisz językiem łowieckim dzika. Kazek nie przerywając unosi lekko głowę i natychmiast wypala:
- łeb, dupa , łogun, łapy, łuszy, łoko,... skąd mu się to wzieno? Konsternacja - mało powiedziane, paru w tym i mnie położyło na dukcie w poziomie, wszyscy ryczą , ci co nie słyszeli o co chodzi robią dodatkowy zamęt. Król spokojnie kończy dzieło.
Do dzisiaj pamiętam, temat chodził za mną od bardzo dawna. Nie tylko z powodu żartu, refleksu autora, ale w ogólnym kontekście, znacznie głębszej treści - pojmowania prawidłowego łowiectwa. Początkowo - poprzez skażenie niejako czasami w jakich przyszło mi żyć opowiadanko miało nosić tytuł ...?Kałasznikow? , później w miarę rozwoju techniki militarnej ??UZI? ,w końcu wybrałem jak wyżej ten niewątpliwie intrygujący zlepek słów.
Poznaniacy będą wiedzieli o co chodzi ,inni się przy okazji nauczą, z mojej strony niechaj to będzie skromny wkład w zachowanie pięknej gwary poznańskiej.
Hm.. a teroz ide siadnoć na ryczke i odpoczuńć trochę.
Historia jest tylko tworem mojej wyobraźni, powiecie: wszyscy tak mówią.
Zauważcie jednak proszę, kiedyś można było iść do roboty, łowić także wiedzę ,a później miło i z pożytkiem spędzać czas , jednocześnie ucząc się- uczyć i nie tylko.
Darz Bór
Marek? Pyra? |
|
| |
30-06-2008 16:48 | Jozef Starski | Fajnie Marek gawędziłeś przy ogniską i z tą białą naleką. Przypomniało mi to opowiadanie, moje własne przeżycia i doświadczenia na linii - prawdziwy myśliwy i myśliwy bufon-z-teczki, chociaż "wysoko postawiony". W towarzystwie takiego "towarzysza", gdy tylko począł nadymać się, nasza grupa młodych myśliwych, ale z wiedzą łowiecką i takowym językiem, od razu przechodziła na posługiwanie się językiem łowieckim, co doprowadzało do "dużego zakłopotania" tego niby myśliwego. Była to dobra i jedyna metoda na danie do zrozumienia, aby "taki-owaki" wziął się za naukę, posiadł przynajmniej podstawową wiedzę łowiecką, bo to, że ma papierek upoważniający go do polowania, jeszcze o niczym nie znaczy. | 16-05-2006 08:53 | Zubel | Bardzo przyjemny i wyrazisty nastrój opowiadania. |
| |