strona główna forum dyskusyjne

























Upolowany wilk Mój sprzęt do polowania w puszczy. Na przyczepie ATV. Przed nim stoi Ryszard Weron z Polski, który we wrześniu 2002 r., zabrał się ze mną na dwudniowy wypad do puszczy w środkowym Ontario. Strzeliliśmy tylko ...jednego jarząbka (Rufed Grouse) Nad Jeziorem Pronger od (L) H. Urbański i J. Działo z 'moim' wilkiem. 'Kochani rodzice, pomóżcie' - mówi do telefonu Les. Dryden listopad 2002. Zorza polarna, a w jej tle, po  prawej stronie - tuż nad drzewami - wielki wóz. Dryden listopad 2002. Zorza polarna, a w jej tle, po  prawej stronie - tuż nad drzewami - wielki wóz.
TRZECI DZIEŃ POLOWANIA

Trzeci dzień polowania - poniedziałek 25 listopada 2002 r.

Wcześnie do dnia, jeszcze po ciemku, jedziemy nadal we trzech, w rejon Minitaki, gdzie Heniu ma swój las (ok. 18 ha). Nie może tam mieszkać, bo nie ma dojazdu. Droga, dostępna tylko dla pojazdów z napędem na cztery koła kończy się parę kilometrów przed jego "włościami". Dobrą to ma stronę, bo zwierzyna jest mało "przepędzana". Na małej leśnej polanie parkujemy swoje auto i dokładnie o 7.10, na pół godziny przed wschodem słońca, ładujemy broń i udajemy się na z góry umówione miejsca. Bardzo mroźny poranek. Temperatura minus 25 stopni C.

Les idzie w prawo, by trochę obejść duży las i wyjść z innej strony na zrąb, który jest tu niedaleko. My z Jankiem kierujemy się prosto drogą do tego zrębu. Idąc przez około kilometr widzimy na śniegu bardzo dużo tropów jeleni.

W oddali, w perspektywie drogi, prześwieca otwarta przestrzeń zrębu porośniętego łoziną. Jakaś ciemna bryła stoi na jego środku. Lornetka do oczu - to klępa, stojąca bokiem do nas. Szybka decyzja. Janek "nurkuje" w prawo przez las, by ewentualnie z tamtej strony wyjść na skraj zrębu. Może będzie miał lepsze warunki do oddania strzału. Ja chwilę czekam, dając czas Jankowi na zajęcie pozycji i po chwili powoli ruszam chyłkiem, wykorzystując jako zasłonę, grubą topolę, stojąca ma skraju zrębu. Mam nadzieję, że klępa mnie nie zoczy, bo tak się ustawiam, by drzewo było w linii prostej - mnie i jej głowy.

Udało sie doczołgać do jakiegoś innego powalonego drzewa, które zagradzało dalsze podchody. Nie ma wyjścia, muszę tu spróbować znaleźć jakąś podporę i dobrze wycelować. Opierając broń o mocniejszą gałęź tego drzewa naprowadzam ją na zwierzę, celując przez "podkręconą już na największe powiększenie" lunetę. Odległość około 200 - 250 metrów.

Naglę, widzę w lunecie, że ni stąd, ni z owąd, pojawił się drugi zwierz, łoszak. Klępa zaczyna niecierpliwie kręcić głową (usłyszała zapewnie Janka, który zamotał się plątaninie drzew i narobił trochę hałasu). Decyduję się na strzał, biorąc poprawkę i celując tuż nad jej linię grzebietu. Huk obudził śpiący las. Łosie zawracają i uciekają w stronę na lewo od mnie. W myśl tutejszych zaleceń, opróżniam, strzelając już z wolnej ręki, cały magazynek ( trzy naboje), ładuję ponownie i znowu posyłam kule za powoli uciekającym łosiem. Janek też nie próżnuje ze swojego sztucera. Jak się później okazało, to za wyjątkiem pierwszego strzału, wszystkie następne były "Panu Bogu w okno". Łosie opuściły zrąb, przeszły przez drogę i znikły w gęstym świerkowym lesie. Widziałem, że klępa ma "jakieś trudności z poruszaniem się".

Po chwili dołącza do mnie Janek. Idziemy sprawdzić trop przecinający naszą drogę i wiodący do gęstego lasu. Do tego miejsca mamy około 400 metrów. Stwierdzamy, że jeden łoś jest zdrowy ale drugi mocno farbuje. Zostawiamy zwierzęta w spokoju i czekamy na Les'a. Po około pół godziny dołącza do nas i z zaciekawieniem pyta o powód do tak głośnej wymiany ognia (wszyscy mamy kalibry magnum). Wskazujemy na trop. Ucieszony, radzi nam udać się kilometr dalej i tam po drodze zająć w odpowiednich miejscach stanowiska, a on wtedy podąży za tropem rannego zwierza.

Po 20 minutach, jesteśmy przywołani do Les'a, przed którym leży okazała klępa. Koledzy składają mi gratulacje, klępie dajemy ostatni kęs, złom. Ze złomem dla mnie jest problem, nie ma gdzie tej gałązki świerczyny założyć, bo nasze czapki takiej ewentualności, rzadko spotykanej na tym kontynencie - nie uwzględniają.

Les przypina klępie, za ścięgno tylnej nogi znacznik (on z nas miał tylko odstrzał na klępę). Parę zdjęć, telefon po rodziców (Les dzwoni) aby przyjechali i przywieźli piłe łańcuchową, liny konopne oraz przyczepę od ski-doo (służącą do przewożenia skutera śnieżnego).

Czekając na nich, przystępujemy do patroszenia. Przy tej czynności cały czas myslę, jakiej metody użyją miejscowi "woodsmeni" do wyciągnięcia z tych gęstwin olbrzymiej klępy, która padła ok. 100 metrów od dróżki.

Nie upłynęła godzina i już byli na miejscu; 80-letni Otto Shupe i jego 64-letnia żona Dorthy. Oboje są mysliwymi, chociaż ze względu na wiek, coraz rzadziej sami polują. Dorthy pisze również wiersze, między innymi o polowaniach, które są drukowane w lokalnej prasie.

Les, łańcuchową piłą wycina ścieżkę szerokości ok. 2-ch metrów, prowadzącą od drogi (przy której stoi pojedyncze, duże drzewo), do miejsca, w którym leży klępa. Linę przywiązujemy do szyi zwierzęcia i rozciągamy ją, wyciętą ścieżką, aż do drogi. Tu "lecimy" z liną poza pniem tego samotnego drzewa i mocujemy do mojego auta. Włączam napęd na wszystkie koła na "low" i próbuję jechać. Idzie nawet dość dobrze. Koledzy prawie nie przykładają ręki do holowania po śniegu tego olbrzymiego zwierzęcia. To ta samotna sosna pracuje jak bloczek, ułatwiając ściaganie klępy do drogi.

W międzyczasie Otto wycofal swoje auto i "złamał" przyczepę pod kątem aby jej tył był na wprost ścieżki. Zaletą przyczepy przystosowanej do przewożenia ski-doo jest to, że jej cała podłoga może być przeważona do tyłu (ma do tego odpowiedni mechanizm). Dzięki temu tył przechylonej przyczepy spoczywa na śniegu. Tak więc ciągnąc moim autem łosia, używając "bloczka", wciągnąłem zwierzę prosto na tę przyczępę. Kilku z nas zrobiło "wagę" i przechyliło z powrotem podłogę przyczepy, razem z łosiem, do poziomu. Zatrzask i już jesteśmy gotowi do drogi powrotnej. Nigdy jeszcze tak łatwo nie udało mi się przyholować i załadować grubego zwierza na pojazd. Leśne doświadczenie miejscowych "woodsmenów" - przydaje się. Trzeba im przyznać, są w tym dobrzy.

Transportujemy łosia do miejsca zamieszkania Otto i Dorthy. Mają oni najlepsze warunki do jego podźwignięcia w górę, zawieszenia i skórowania - do którego przystępujemy niezwłocznie.

Wysyłamy telefoniczną wiadomość do Henia (napewno puści ją w obieg) i zapraszamy go, po pracy do naszego motelu na kolację. Będzie coś z dziczyzny. Nasz pokój w motelu ma małą kuchenkę z pełnym wyposażeniem, więc możemy sami przygotowywać gorące posiłki.

Zobacz co działo się czwartego i piątego dnia


Opracował 15/12/2002
Józef Starski

Powrót do polowań


Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.