strona główna forum dyskusyjne

























Upolowany wilk Mój sprzęt do polowania w puszczy. Na przyczepie ATV. Przed nim stoi Ryszard Weron z Polski, który we wrześniu 2002 r., zabrał się ze mną na dwudniowy wypad do puszczy w środkowym Ontario. Strzeliliśmy tylko ...jednego jarząbka (Rufed Grouse) Nad Jeziorem Pronger od (L) H. Urbański i J. Działo z 'moim' wilkiem. 'Kochani rodzice, pomóżcie' - mówi do telefonu Les. Dryden listopad 2002. Zorza polarna, a w jej tle, po  prawej stronie - tuż nad drzewami - wielki wóz. Dryden listopad 2002. Zorza polarna, a w jej tle, po  prawej stronie - tuż nad drzewami - wielki wóz.
SZÓSTY DZIEŃ POLOWANIA

Szósty dzień polowania - czwartek 28 listopada 2002 r.

Na jednym zrębie spotykamy klępę z łoszakiem i to dość blisko od nas ale ja, chociaż mam jeszcze odstrzał na łoszaka, nie decyduję się na strzał, bo mięsa mamy aż nadto. Parę godzin lustracji zrębów, byka nie widać, więc kończymy tegoroczny sezon polowań na grubą zwierzynę. Pora wracać.

Po południu już jesteśmy w drodze. Teraz wybieramy trasę nr 11, która przebiega trochę dalej od brzegów wielkich jezior (Wielkiego i Huron). Tam na 17-stce, biegnącej wzdłuż brzegów tych jezior, napewno będą zaspy i korki na drogach. W plastykowych pojemnikach (chłodziarkach) wieziemy mięso, więc decydujemy się jechać non stop, prowadząc auto na zmianę. Jeszcze za dnia w pobliżu Thunder Bay, przekraczamy strefę czasową . Przesuwamy zegarki o godzinę do przodu. Tak, jesteśmy w tej samej prowincji ale obowiązują w niej różne czasy.

Dla każdego, kto po raz pierwszy przyjeżdża do Kanady dużym zaskoczeniem są niewyobrażalne odległości. Jeśli ktoś mówi, że mieszka w odległości 300 km, to jest to dość blisko, bo tylko trzy godziny jazdy. Ja średnio w roku przejeżdżam autem około 40 tysięcy km.

Do państwa Shupe, przyjechali kiedyś przyjaciele z Holandii, których Otto poznał w czasie drugiej wojny światowej. Dopiero po kilkudziesięciu latach, będąc już emerytami postanowili odwiedzić przyjaciół w dalekiej Kanadzie, o której zresztą niezbyt dużo wiedzieli. Po lotniczej podróży z kilkoma przesiadkami - znaleźli się wreszcie w Dryden. Pozwiedzali trochę okolicę i któregoś dnia poprosili gospodarzy aby ich zawieźć nad Wodospady Niagary. Gospodarze łamiąc sobie dyplomatyczny język, wyjaśnili miłym gościom, że nie jest to takie proste, bo trzeba tam jechać dwa dni (2 tysiące km) w jedną stronę. No to zbyt daleko. Ale oni słyszeli jeszcze, że w Kanadzie innym słynnym miejscem wartym zwiedzenia - są Góry Skaliste, może by tam pojechać? Mają przecież wynajęty samochów, więc chyba nie ma żadnego problemu? Problemu nie ma, tylko odległość jest i to w drugą stronę, na zachód, też 2 tysiące km.

Jeśli nieraz mówię moim gościom z Polski, że prowincja Ontario jak również sąsiednia Quebec są (razem wzięte) obszarowo osiem razy większe od Polski (prawie pół Europy), to dociera to do nich dopiero gdy znajdą sie w aucie na autostradzie, jadąc w nim kilka godzin. Docenia się w tedy, że samochód ma automatyczną skrzynię biegów i "cruise control". Gdy nie ma zby dużego ruchu na autostradzie, to po właczeniu tego "auto pilota", mamy wolne nogi, bo on sam utrzymuje zadaną szybkość pojadzu, zmieniając odpowiednio biegi w zależności od ukształtowania terenu.

Najważniejszymi jednak elementami wyposażenia tutejszego auta są - przynajmniej dla mnie; napęd na cztery koła, hamulce ABS oraz "cup holders" - czyli uchwyty na kubki do kawy. Bez tych ostatnich auto nic nie warta. Bo jak można jechać cały dzień i noc (tak jak myśmy z Jankiem jechali) i nie pić kawy. Wielu naszych gości, myśliwych z Polski, do dziś dnia mile wspomina tutejsze "Tim Horton's" pod które podjeżdża się i nie wysiadając z auta - kupuje kawę (lub coś do jedzenia). Z daleka omijamy wszystkie amerykańskie "fast food restaurant", bo nie tylko przemawia przez nas lokalny patriotyzm (TH to kanadyjska sieć), ale także to, że kawa z "Tim Horton's" smakuje najlepiej.

W tym miejscu mogą mnie "dopaść" ludzie z mechaniczną smykałką i powiedzieć, że najważniejszy w aucie jest silnik. No ale ja jestem kompletnym zerem w tej dziedzinie, nawet nie wiem, gdzie on jest (wiem, że niektórzy mają go z tyłu, a niektórzy z przodu auta). Wiem tylko, gdzie jest kierownica i gdzie należy włożyć kluczyk do stacyjki. O resztę niech się martwią mechanicy. Od czego zresztą mamy pomoc drogową? A propos tej pomocy.

Kiedyś jadąc z kolegą Mitch'em na polownie, złapałem gumę, tuż obok przydrożnej stacji beznynowej. Dojechałem na jej parking i stanąłem bezradny. Miałem wtedy, stary, duży pick-up. Mówię koledze, że nie mam nawet podnośnika, ani klucza... Poszedł i pożyczył od kierowcy dużej ciężarówki. Mówię - o key, ale ja też nie mam zapasowego koła. A on na to - wskazując na przód maski mojego "czołgu" - mowi; przecież masz wiszące je z przodu. Nie, mówię, to chyba dekoracja (tym truck'iem jeździłem już kilka lat). On w śmiech. Mówi; to jest przecież koło zapasowe od twojego auta. Możesz masz rację! Odkręciłem tę dekorację ale nie było mi dane dokończyć wymiany uszkodzonego koła, bo w tym momencie pojawił się obok nas kierowca pomocy drogowej. Przejeżdżając w pobliżu stacji, zobaczył nas i o nic nie pytając zaoferował swą pomoc. Jak tu odmówić. Parę minut i juz wszystko zrobione. Chcę mu zapłacić ale on nie przyjmuje pieniędzy. Ja nie wzywałem jego pomocy, on mi ją sam zaoferował - więc wszystko jest OK. Dziękuję jeszcze raz i to wszystko. Jak tu, po takich doświadczeniach przejmować się jakimiś zapasowymi częściami do aut lub llokalizacją i pracą podzespołów...

Wreszcie po 25 godzinach jazdy docieramy do domów. Przez większość trasy jechaliśmy podczas burzy śnieżnej, gdzie miejscami widzialność była najwyżej na 20 metrów i gdzie trzeba było zgadywać, którędy przebiega środek jezdni. Po drodze zatrzymaliśmy się w Barrie i oddali do wyprawy skóry z łosia, jelenia i wilka. W domu - następny dzień spędziliśmy na czyszczeniu i hermetycznym (próżniowym) pakowaniu mięsa.

Tutaj powiem coś, co może niektórych polskich myśliwych zaskoczyć. Poluję dla trofeum ale również, a czasem i przede wszystkim - dla mięsa. Tym stwierdzeniem wyleję zapewnie kubeł zimnej wody na głowy niektórych myśliwych, którzy z pogardą oraz lekceważeniem wyrażają się o tych, którzy polują dla mięsa i to zarówno w kraju, jak i poza jego granicami.

Większość kanadyjskich myśliwych woli mieso z lasu niż ze sklepu. Mnie - mając dziczyznę w zamrażalce - nic nie zmusi aby kupić w sklepie np., nafaszerowaną stereoidami wołowinę. Dumny jestem z tego przywileju, że mogę zaopatrzyć siebie, swoją rodzinę i paru znajomych w "zdrową żywność".

W Kanadzie jest całkiem inne podejście i nastawienie do łowiectwa. Tutaj poluje się przede wszystkim dla dziczyzny. Tak kiedyś polowali tubylcy, a następnie pionierowie i tak do dziś dnia polują niektórzy Aborygeni i Inuit (eskimosi). Dziwią się oni - nam białym, dlaczego strzelamy np., do byka karibu, a nie do łani lub cielaka, z których mięso jest najlepsze. Jak im to wytłumaczyć?

Ten rodzaj polowania w Kanadzie - polowanie dla mięsa, a nie dla trofeum - znajduje obecnie największą akceptację społeczną, co nie jest bez znaczenia w dobie zmasowanych ataków na współczesne łowiectwo.

Dla trofeum mało kto poluje, bo też i nie ma gdzie go wyeksponować, a i nie ma tu takiej tradycji. Niektóre poroża jeleni, czy łosi widzi się przybite do ścian wiejskich stodół lub płotów.

W domu tego nie bardzo chce się trzymać, bo co pomyślą odwiedzający nas goście (ja o to nie dbam, więc trofea wiszą na ścianach). Kiedyś jednemu rodowitemu kanadyjczykowi pokazałem zdjęcia polskich domów przyozdobione czaszkami i porożami zwierząt, to skomentował to jednym zdaniem; "wygląda ten dom jak zamek krwawego Drakuli - nie chciałbym w nim mieszkać".

Z tymi stwierdzenieniami i tym stanowiskiem wobec tutejszych polowań możemy się niezgadzać ale będąc w Kanadzie powiniśmy o tym pomiętać i uwzględniać je w kontaktach z tutejszymi myśliwymi, nawet jeśli porozumiewamy się w swoim, polskim języku. Byłem w takich sytuacjach, w których zdawało się polskim myśliwym, że obecni kanadyjczycy ich nie rozumią, ale ja wiedziałem, z ich wyrazów twarzy, że oni wyczuwali o czym była mowa. Tylko przez skromność i zasady gościnności - udawali, że to do nich nie docierało.

Zadzieranie głowy, przekonanie, że tylko w Polsce poluje się etycznie, wyrażanie się z pogardą o innych legalnych, myśliwskich zasadach polowania - tylko źle świadczy o danej osobie. To nie ma nic wspólnego z etyką osobistą, nie wspominając już o myśliwskiej. Jest to także potrzaskiem, w który możemy wkrótce wdepnąć, gdy przeciwnicy polowań wytrącą nam argumenty do uprawiania łowiectwa w XXI wieku. Polowanie dla smacznej i wartościowej dziczyzny, da się jeszcze uzasadnić ale dla trofeum...

Ja wychodzę z założenia, że każde państwo (i każda prowincja w Kanadzie) ma takie zasady polowań, jakie dyktują lokalne warunki i historyczna tradycja. Jeśli są one legalne, to nie podważam ich moralności, bo zapewne nie znam wszystkich okoliczności, które leżały u podjęcia decyzji o ich wprowadzeniu w życie. W najgorszym przypadku, jeśli z nimi się nie zgadzam, to nie biorę udziału w strzelaniu do zwierzyny, nie ulegam presji lokalnych myśliwych. Pozostaję w zgodzie z własnym sumieniem i własną etyką - tą łowiecką też.

Teraz, w zaciszu domowego komputera - wspominam tę wyprawę do Dryden, tę atmosferę północnego Ontario, jakże odmnienną od tej, tu na południu. To dwa różne światy. Tam prawie wszyscy żyją blisko natury. Nikogo nie dziwi zabite i przewożone na przyczepie samochodu - zwierzę. Napotkani, nawet przypadkowi ludzi, z zainteresowaniem i życzliwością wypytują o polowanie, gratulują sukcesu. Nie chce się wracać do tego zurbanizowanego, zdziczałego na swój sposób, wyalienowanego z natury - południa Ontario.

Z tego pobytu na północy, najbardziej utkwił mi w pamięci obraz zorzy polarnej. Widziałem ją po raz trzeci w życiu. Raz w tundrze w Quebec, dwa razy w Ontario. Tym razem byłem przygotowany sprzętowo na jej uwiecznienie na bardzo czułej kliszy. Aparat fotograficzny "Nikon - F 65" z obiektywem 70 - 300 mm, trzymałem w samochodzie. Na noc wyjmowałem tylko baterie i zabierałem je do ciepłego pomieszczenia. Kiedyś, w tundrze, aparat trzymałem w ocieplanym namiocie, więc gdy w nocy pojawiła się na niebie zorza, a temperatura na zewnątrz była poniżej zera, to po wyjściu z namiotu obiektyw od razu zaparował, o czym przekonałem się gdy było już po całym przedstawieniu.

Pewnego wieczoru zadzwonił Les i powiadomił, że są na niebie światła zorzy polarnej. "Woodsmeni" częściej spozierają na gwiazdy, wychodząc nocą za zewnątrz za swoją potrzebą, więc poprosiliśmy ich aby dawali baczenie na to cudne zjawisko natury i powiadomili nas, gdy go zobaczą.

Dzięki Les'owi udało mi się zrobić parę ładnych zdjęć "Aurora Borealis", ale i tak nie oddadzą one tego, co zobaczy się na własne oczy. Coś przepięknego dzieje się na niebie. Kolorowe kurtyny (zielone, czerwone), przemieszczają się, wachlują. Czasem zakwitają smugi światła jak od dużych, przeciwlotniczych reflektorów. To zjawisko na północnym niebie trwa zwykle ok. godziny. Można je zaobserwować jesienią i zimą. Mówiąc lakonicznie, zorzę powodują, wpadające w ziemską atmosferę w pobliżu magnetycznych jej biegunów, cząstki kosmicznego, słonecznego pyłu. Tarcie, świecenie, reakcja chemiczna i to już cała zagadka. Może troche uprościłem ale mniej więcej tak to wygląda i tak przebiega.

Początek polowania


Opracował 15/12/2002
Józef Starski

Powrót do polowań


Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.