|
|
POD ROSYJSKĄ GRANICĄ
Dziś 9 listopada. Na ten dzień wielu z nas czekało z utęsknieniem. Wiadomo - pierwsze polowanie zbiorowe w tym sezonie. Rejon polowania, wybrany nieprzypadkowo. Bliskość granicy państwa, spokój, dość dobra baza żerowa sprawiają, że w tym rejonie zwierzyna występuje liczniej niż gdziekolwiek . Zbiórka w terenie o 800. Więc już kilkanaście minut przed szóstą pobudka. Akcesoria potrzebne na polowanie przygotowane poprzedniego dnia wieczorem. Lekkie śniadanko i w dobrych nastrojach wyjeżdżamy z Piotrem na zbiórkę. Po przybyciu na miejsce, przywitania, pogawędki, ciesząca oko obecność dwóch pań, koleżanek naszych kolegów i dobra wiadomość: myśliwi przyjeżdżający ostatnim pojazdem widzieli watahę jedenastu dzików wchodzącą do mającego być branym jako pierwszy miotu. Rozpoczyna się odprawa. Prezes Koła, występujący dziś również w roli prowadzącego polowanie wita wszystkich. Wita i przedstawia polującego dziś z nami Gościa. Dalej już rutynowo przypomina o bezpieczeństwie, sygnałach i dyscyplinie w czasie polowania. Następuje losowanie kartek stanowiskowych. Prowadzący rozpoczyna od Gościa. W czasie losowania , zamieszanie. Widzimy jak w odległości ok. 250 m od miejsca naszej zbiórki dziarsko w kierunku lasu zmierza dzik. Wchodzi do miotu. Przyjmujemy to jako dobrą wróżbę na dzisiejsze polowanie. Kartki wylosowane. Już wiadomo, kto idzie do naganki, a kto obstawia miot. Mnie przypada stanowisko skrzydłowe zabezpieczające ewentualny odwrót dzików, Piotr wędruje na linię. Rusza naganka. Słychać jej pohukiwania. Co chwila odzywa się jakiś pies. Nie wiemy czy dziki to już, czy szczekają tylko na sarny. Wszyscy czekają w napięciu bo dziki przecież są na pewno.
Mija krótka chwila, strzał gdzieś daleko na linii. Potem drugi, trzeci i cisza. Trąbka, zbiórka i pytanie. Kto i do czego strzelał? Dochodząc do miejsca zbiórki widzę pojedynczo wychodzące z lasu sylwetki myśliwych. Jeden coś niesie. Z daleka nie rozpoznaję osoby, lecz widzę że taszczy lisa. To Piotr. Zadowolona mina, koledzy gratulują. Jedno jest pewne. Na zakończenie, będzie co położyć na pokocie. Ale gdzie te pewne dziki? Zostały w miocie? Przeszły do następnego?
Relacja Piotra: Prowadzący chciał wyznaczyć mi stanowisko jak wynikało z odległości miedzy myśliwymi, zobaczył jednak, że jest ono naprzeciw młodych i gęstych świerczków, chociaż cały miot to był wysoki las. Powiedział, że nie wypada, żeby gość stał w miejscu gdzie nic nie widać i przesunął mnie o ok. 20 metrów dalej. Kilka minut po ruszeniu naganki kątem oka widzę jak w miejscu, gdzie miałem stać przeszedł lis i zniknął za linią zanim mogłem nawet ruszyć bronią. No - myślę sobie - gdybym tam stał byłoby dobrze. Czas mijał, nagonka zbliżała się do lini, słyszę jeszcze strzały z lewej, a nagle pokazuje się przede mną ostro sadzący na sztych lis, któremu przyspieszenia nadali chyba koledzy strzelający wcześniej nieskutecznie. Strzał z rzutu prawie pod nogi, nie więcej niż na 6 m i lis był mój.
Drugi miot. Znowu zabezpieczam "tyły". Piotr wędruje na linię. Maszerując na stanowisko widzimy liczne ślady danieli, po prawej stronie, na oziminie pasie się spory rudel sarn. Spod moich nóg wyrywają się w tył dwa zające. Bezpieczne - mam tylko sztucer. Na stanowisku po ruszeniu naganki obserwuję tradycyjnie do tyłu przedzierające się sarny, znikające po chwili wśród pól. Naraz na linii strzały. Ten miot powinien być lepszy. Po zejściu na miejsce zbiórki okazuje się że był odyńczak, który kilkakrotnie na czysto spudłowany wyszedł z miotu oraz lis do którego dwukrotnie strzelał Piotr. Lisiura oberwał, lecz schronił się w lesie, w którym zaplanowano następne pędzenie. Jeżeli doznał poważniejszych obrażeń zgarniemy go w następnym pędzeniu. Jeszcze krótkie podzielenie się emocjami z kolegami i pora na trzeci miot. Naganka zachodzi od samej granicy rosyjskiej. Będzie pędziła zwierzynę na linię i dalej, do Polski. Tym razem mam stanowisko na linii. Z Piotrem widzimy się. On ma stanowisko nr 4 ja nr 6. Dzieli nas jeden kolega i ok. 80 m przestrzeni. Rusza naganka. Widzę jak Piotr pokazuje wyciągniętą ręką w moją stronę, a może oddzielającemu nas sąsiadowi, jakby głaskał w powietrzu dużego psa. Wytężam słuch i wzrok. Nic nie widzę, nic nie słyszę. Po pewnej chwili strzały na prawej stronie linii, potem dalekie jakby na flance. Sygnał zbiórki. Wracamy. Na ostatnim na linii stanowisku widzimy poruszenie. Okazuje się, że Wiesiek strzelał do samotnego warchlaka i czeka na pozwolenie od prowadzącego na wejście w miot i poszukiwania. Bierze psa, sprawdzone ślady utwierdzają go w przekonaniu, że spudłował na czysto. No cóż, każdemu się zdarza. Idąc dalej słyszymy psią awanturę. Jeżeli się awanturują to chyba mają o co! Przedmiotem psiej awantury jest dzik strzelony na flance przez Piotra Złotorzyńskiego. Warchlak, jeden z dwóch, które próbowały wyjść z miotu bokiem. Gratulacje, pamiątkowe zdjęcie i 'Niech Żyje Król'.
Relacja Piotra: wkrótce po ruszeniu naganki widzę w miocie w odległości ok. 80 m przed sobą watahę dzików. Locha, sześć warchlaków i cztery sztuki większe. Postały chwilę i przesuwają się w kierunku sąsiada niknąc mi z oczu. Wychylam się trochę w tył i gestem pokazuję wzdłuż lini, że idą, pokazując jakiej to wielkości sztuki i licząc, że może wyjdą na sąsiada. Ten jednak zajęty łamaniem gałązek przeszkadzających w ewentualnych strzałach hałasuje tak skutecznie, że dzików nie widzi i na pewno nie pójdą już w jego stronę, oddalając się prawdopodobnie od linii myśliwych.
Następne, czwarte i ostatnie na dziś przewidziane pędzenie. Naganka zostaje przewieziona samochodem na koniec miotu, a my brniemy w błocie na stanowiska. W rozmokłym gruncie widzę wyraźnie świeże ślady dzików, jeleni i danieli, wiodące wprost do pędzonego miotu. Może więc teraz Znowu flankuję, Piotr trafia na linię. Naganka rusza i cisza. W końcówce miotu pojedynczy strzał. Zbiórka. Okazuje się, że kolega Z. Cyrulik nie popuścił koźlakowi. Jest v-ce Król. Zbiórka. Pokot. Podsumowanie polowania, wręczenie pamiątkowych medali Królowi i v-ce Królom Polowania, zaproszenie do biesiady.
W lesie już płonie ognisko, stoły rozstawione, dowiezione gorące napoje i gulasz z dzika. Siadamy do stołu. Gulasz podlany obficie gęstym sosem smakuje wyśmienicie. Pałaszujemy z Piotrem po jednej misie i pędzimy po dokładkę. Koledzy rubasznie i żartobliwie dopominają się od Królów dzisiejszego polowania królewskiej wódki. Przebiega mi przez myśl, że o czymś takim nie pomyślałem i gość, którego zaprosiłem może znaleźć się w niezręcznej sytuacji. Nie doceniłem zdolności przewidywania Piotra. Wyjął z myśliwskiej torby butelkę zacnego trunku i poczęstował wszystkich uczestników. Potem były kolejne toasty. Ja z Piotrem spełnialiśmy je sokiem, bo w planie mieliśmy jeszcze wieczorną zasiadkę na dziki. Koledzy stawali się coraz rozmowniejsi. Prześcigali się w toastach. W rozmowach przewijały się tematy nie tylko myśliwskie. Za sprawą Nestora Koła, przenieśliśmy się do syberyjskiej tajgi, i na fronty II wojny światowej.
Około 14:00 pożegnaliśmy się z kolegami i pojechaliśmy na zaplanowaną zasiadkę. Wyjeżdżając z rejonu polowania Piotr dostrzegł jak z lasu, w którym było ostatnie pędzenie wybiegł na pole w naszym kierunku dzik. Zatrzymałem samochód i obserwujemy. Dzik odbiegł od lasu spory kawałek. Chyba nas zauważył, bo się zatrzymał. Postał chwilę i poszedł tam skąd wyszedł. Nie jestem przesadnie przesądny, ale to pojawianie się dziś dzików na odkrytej przestrzeni przed polowaniem, w czasie odprawy i teraz może coś znaczyło. A może Św. Hubert zaplanował nam dziś tylko pokazać zasobność naszej kniei, a na otarcie łez na rozkładzie pozwolił położyć tylko jednego, małego dziczka? Wydaje się tą tezę potwierdzać również przebieg późniejszych wydarzeń. Otóż wiodłem Gościa na pewne dziki. Po dojeździe na miejsce mina mi zrzedła. Pole, na które wychodziły dziki było świeżo w dniu dzisiejszym zaorane. A na dodatek jak w zegarku zgodnie z prognozą (wg. prognozy z serwisu w tym rejonie o 15:00 miał zacząć padać deszcz) zaczęło padać. Zajęliśmy miejsca na ambonach. Patrząc na teren z góry, widząc zmokłą szarzyznę zaoranego pola nie wróżyłem nam sukcesów. Z lasu wyszła sarna. Nieudolnie poruszając się po świeżej skibie, rozmyła się w tle. Straciłem nadzieję na powodzenia tej wyprawy, a tu od strony Piotra pada strzał. Podchodzę, i okazuje się, że Piotra strzelił kolejnego lisa.
Zaczęło mocno zmierzchać, jeszcze tylko wpis do zeszytu i powrót do domu. Piotr wydaje się być zadowolony, ja trochę mniej. Moje wyobrażenie o dzisiejszym polowaniu było inne. Myślałem o licznym pokocie, o większych emocjach doznanych przez Gościa. Dziś św. Hubert nie okazał nam swej hojności. Ale myśliwi wiedzą że najpiękniejsze doznania są jeszcze przed nimi. A dziś cóż, po prostu "goniliśmy króliczka". A może w tym wszystkim o to głównie chodzi?
Zrelacjonował 11/11/2002 Ryszard Przewódzki K.Ł. Daniel w Kętrzynie
Powrót do polowań
|
|