strona główna forum dyskusyjne


























10 dni w Namibii

Tak więc jutro dziesiąty, ostatni dzień safari. Decydujemy, że poświęcimy go na poszukiwanie dwóch brakujących rogatych łań. Tak też robimy. Chociaż to już drugi dzień jak nie wstajemy przed wschodem słońca tylko koło 8.00. Jedziemy w trójke. Ja, Gunter i Ralph. Tym razem zostawiamy Ralpha na jakiejś ambonie, bo chce ustrzelić łanie Kudu. (Ja nie, bo łania Kudu nie ma rogów).

Ja z Gunterem jadę dalej. Gunter mówi mi, że nie ma co siedzieć na ambonie po deszczu, bo to tylko strata czasu. Znajdziemy jakieś swieże tropy Elanda i pójdziemy po nich. Poczułem się jak Winetou. Jadąc samochodem drogę przecięło nam stado Elandów. Kilka byków, ale przeważnie łanie z małymi. Zatrzymaliśmy samochód i Gunter przedstawił mi swój plan. Pójdziemy za nimi w busz piechotą. Nie będzie lekko, bo trzeba będzie rozpoznać w tym stadzie jakąś starą łanię bez młodych. Trzeba uważać, żeby się nie pomylić, bo mały by nie przeżył. O.K. Włazimy w busz. Kolczaste krzewy kaleczą mi nogi i ręce. Mój kapelusz co chwilę muszę wydzierać jakiemuś kolczastemu drzewu. W tej Afryce 99 procent roślinności jest kolczasta. Natura broni się przed żarłocznością zwierząt od milionów lat. Zaczynam się zastanawiać nad dwoma sprawami.

Jak Gunter to zrobi, żeby się odnaleźć w tym buszu bez GPSa, a jak już coś strzelę, to jak my to stąd wyciągniemy. Chyba helikopterem, bo żaden samochód tu nie wjedzie. Kluczymy w tym buszu już z pół godziny aż wreszcie czuję, że zbliżamy się do jakiegoś stada Elandów. Jesteśmy w krzakach może 50 metrów od pierwszych zwierząt. W zależności od wiatru można się nawdychać tej dziwnej woni dzikiego bydła. Nagle słyszę coś w rodzaju ryku czy też nawoływania, ale dźwięki są dla mnie trochę przerażające, bo wydają je potężne byki dochodzące do 800 kg. Co jakiś czas taki byk ryknie sobie i zastanawiam się wtedy czy przypadkiem nas nie zwietrzyły i nie odstraszają nas, bo nas nie widzą, czy też po prostu tak sobie chrząkają.

Gunter lornetkuje co się da w tych chaszczach, żeby wyłowić jakąś starą łanię bez małych. Ja widzę z lewej prześwit w tej gęstwinie więc szepcę mu, że się przymierzę w tę stronę i jak coś wyjdzie to będę przygotowany. Kiwnął głową, ale lornetkuje dalej. Nagle chwyta moją lufę i przesuwa ją w prawo. Szepce mi, żebym się przyszykował, bo zza krzaków za chwilę wyjdzie bardzo stara łania. Rzeczywiście. Jeszcze jest w ruchu więc mierzę odległość - 47 metrów. Gunter krzyczy. Łania staje. Ja strzelam z pozycji klęczącej mając sztucer oparty na ręku a łokieć na kolanie. Stara szkoła z AZS - kiedy jako 16 latek zaczynałem strzelać w klubie z karabinu.

Łania skacze jak byk w Texasie, który chce zrzucić z pleców ujeżdżającego kowboja. Robi takich skoków 7 na dystansie 19 metrów i pada na trzy małe drzewka wywracając je z korzeniami. Gunter nawet nie czeka tylko od razu idzie obejrzeć łanię. Już stwierdził, że strzał jest perfekt. Teraz chce zobaczyć czy ta łania ma suche grzęzy. Jest O.K. Jeszcze się nigdy nie pomylił. Mam wiele uznania dla niego za ten talent. Teraz mówi, że mnie tu zostawi i pójdzie po ludzi, bo żaden samochód nie wjedzie w ten gąszcz.

Po godzinie słyszę warkot silnika i nawoływanie. Zaczynam krzyczeć przez kilka minut, ale głosy się nie zbliżają. Wszystko ucichło i znów czekam. Zaczynam naprawdę żałować, że nie zabrałem z sobą GPSa. Mija następne pół godziny. Słyszę jakieś krzyki, ale z drugiej strony. Teraz już się nie dam wykiwać. Biorę moją Berte i oddaję strzał w powietrze a potem krzyczę. Poskutkowało. Głosy się zbliżają. Pierwsza oczywiście przybiega Laica - tropicielka. Potem powoli nadciągają pracownicy, czyli Gunter z Hidionem i 6 pracowników. Pracownicy wyciągają łanie która leży na powalonych drzewkach i szykują ją do zdjęć. A po zdjęciach Eljas zaczyna ćwiartować łanię, żeby na drągach jakoś ją z tego buszu wyciągnąć. Tak więc dwie tylnie nogi z zadem na jednym drągu, dwie przednie z tułowiem na drugim, głowa idzie z jednym pracownikiem a żołądek (z którego robią prawie takie samo danie jak w Polsce pod tytułem - flaki) idzie z następnym pracownikiem. Zasuwamy ponad pół godziny przez ten busz do drogi. A potem czekamy, żeby Gunter skoczył po Toyotę. Właśnie sobie uswiadomiłem, że jesteśmy na tak zwanej farmie. Niech mi ktoś spróbuje potem powiedzieć, że polowałem w gospodarstwie u chłopa i żeby odstrzelić to mi przywiązywali do drzewa krowę. Wykończyłem się tym podchodem. Ustalamy z Gunterem, że zrobimy sobie sjestę a potem poszukamy ostatniej na liście antylopy - Blessboka. Tak na prawdę to wcałe mi się nie chce, bo mam już 10 na rozkładzie i jestem zmęczony. Mówię mu, żeby dał spokój, bo dziś wieczorem impreza urodzinowa no i przecież coś musi zostać na liscie, żebym mógł tu wrócić. Gunter nie daje za wygraną. Wziął sobie to za punkt honoru.

Po sjeście ociągam się, bo bolą mnie nogi, ale jedziemy. Przejeżdzamy koło strzelnicy na której Ralph reguluje swój nowy celownik przeziernikowy, który ma w razie czego zastąpić popsutą lunetę. Pukam w dach Toyoty i pytam się Guntera czy nie chce spróbować swojej nowej pukawki. Trochę grymasi, bo nie wziął amunicji i lunety. Ja na to, że przecież z Expressu się nie strzela z lunetą. O.K. Wziął radiotelefon i poprosił, żeby Gideon przywiózł mu amunicję. W tym czasie Ralf kończył się bawić ze swoim celownikiem. Pomyślałem, że zaraz sprawdzimy ten mit o szybkości i skuteczności Expressu. Gunter daje mi Express, żebym zaczął. Wykręcam się - ale to ja mam zacząć. O.K.

Tarcza jest na 25 metrach. Przepisowo - tak jak się strzela do słoni i bawołów. Bez lunety. Normalne. Ładuję Express i odpalam. Za lekko go trzymałem. Express kopie mnie w policzek i nie trafiam w tarczę. Jestem przyzwyczajony do cięższej broni. Mojq Berta waży minimum kilogram więcej. Przymierzam się i strzelam drugi raz. Trafiam w tarcze, ale Express kopie mnie znów w policzek. Ralf się śmieje i mówi, że z Expressu trzeba strzelać jeden strzał za drugim. Tak jak by się było w ogniu akcji i w niebezpieczenstwie. Odpowiadam mu, że jeśli tak ma być, to Express spełnił swoje zadanie, bo spudłowałem za pierwszym razem i trafiłem za drugim.

Ten nie daje za wygranš. Ładuje dwa następne naboje. Teraz już wiem jak to załatwić. Pochylam się więcej do przodu i ściskam mocniej Express. Oddaję pierwszy strzał i pomimo, że trafilem to nie mogę oddać szybko drugiego, bo muszę po dużym odrzucie szukać znów mojego celu. Znajduje cel. Strzelam. Trafiam.

Pic na wodę fotomontaż. Tyle samo czasu zajmuje przeładowanie sztucera, który nie kopie jak szukanie celu z taką flintą która kopie. Nie chcę zaczynać dyskusji z Ralfem więc pytam Guntera czy czeka na lunetę czy też jedziemy. Jedziemy. Do zmroku zostało 2 godziny. Safari dobiega końca. Gunter wybiera jakiś kierunek i jedzie. W pewnym momencie zatrzymuje samochód i wysiada. Pytam go czy coś widzi. A on na to śmiejąc się pokazuje swój nos i mówi - nie czujesz, że one tu są. Nie, nie czuję, bo siedzę na skrzyni i od tego wiatru kichnąłem i mam nos pełen wody. Ten się znowu śmieje i pokazuje swój nos. One tu są. O.K.

Wchodzimy w busz. Idziemy kilka minut. Zatrzymujemy się zanim dojdziemy do wielkiej polany. Przez chaszcze widzę na polanie jakieś brązowe punkciki. Gunter utrzymuje, że to blessboki i że są nawet łanie. Nie mogę nawet zmierzyć odległości, bo za dużo chaszczy i dalmierz głupieje. Pokazuje 25 metrów a jest około 200. Rozstawiam pastorał i patrzę przez lunetę. Coś tam widzę, ale kiepsko. Gunter utrzymuje, że brązowa plamka która się przesuwa to łania i że on ją zatrzyma jak będzie mniej więcej w okienku między gałęziami. Nawet nie mam czasu protestować jak już krzyczy. Strzelam, ale na pałę gdzieś w powietrze. Stado się zrywa i już jest pusto na polanie. Idziemy sprawdzić czy przez przypadek jej nie drasnąłem. Na wypalonej glinie łatwo byłoby widać. Suka nic nie znajduje więc jest pewne, że strzeliłem panu bogu w okno. Wracamy do samochodu. Jedziemy na inne miejsce. Po dość długim marszu lądujemu na skraju następnej polany. Gunter ogląda jakąś plamkę na horyzoncie i orzeka, że to byk. Czekamy czy za nim nie wyjdą łanie z buszu. Po kilkunastu minutach rezygnujemy. Czas płynie. Safari kończy się za niecałą godzinę. Znów samochód i jedziemy. Po drodze spotykamy Eliasa. Gunter pyta się czy nie widział gdzieś Blessboków. Ten coś mu pokazuje i tłumaczy, ale w języku afrykaner więc nic nie rozumiem. Jedziemy na następne miejsce. Coś tam widać na horyzoncie. Gunter utrzymuje, że to Blessboki, ale jest też kilka Hartebeest. Mierzę dystans - 450 metrów. Mówię mu to. Macha ręką i mówi, że podejdzie się. Odchodzimy z brzegu polany i wchodzimy w busz. Idziemy skrajem polany, ale buszem. Trwa to trochę, bo teren nie jest miły z powodu kolcy, które człowieka rozbierają. Dochodzimy na około 200 metrów. Gunter rozstawia pastorał i zapraszającym gestem pokazuje, żebym się przyłożył. Mówię mu, że to za daleko jak na tę spluwę. Jeszcze nigdy z .375 nie strzelałem na taki dystans a dodatkowo nie mam na niej dobrej lunety, bo po co na tego rodzaju broń. Dobra mam na 7mm (tylko, że została w Toyocie). Gunter postanawia wyjść z buszu i zbliżyć się otwartą przestrzenią. Dochodzimy na 150 metrów. Robi się szaro, bo czas leci. Przymierzam się, ale w tych warunkach to nic pewnego. Mówię mu, żebyśmy się zbliżyli jeszcze, bo podczas moich przymiarek stado się oddaliło. O.K. Posuwamy się do przodu. Ustawiam pastorał i mierzę. Postanawiam się skoncentrować za wszelką cenę. Strasznie ruchliwe te bestie. Jak Blessbok się w miarę się dobrze nastawia to jakiś byk się wchrzania. Jak byk odchodzi to mi oczy zachodzą łzami, bo zbyt długo już trwa ta ciuciubabka. Na dodatek robi się ciemno. Patrzę na zegarek - 19.25. Ostatnia szansa. Gunter krzyczy, żeby unieruchomić stado. Strzelam. Trafiam, ale na miękkie. Łania stoi nieruchomo. Nie wie co się stało. Chcę poprawić, ale Gunter mówi, żeby czekać. Do łani podchodzi byk i zaczyna ją wąchać tam gdzie dostała kulę. Stado nie zareagowało na strzał. Jakieś cuda. Łania robi kilka kroków i zatrzymuje się. Mówię Gunterowi, że poprawię. Mówi mi, żebym celował w kark, bo przy 143 metrach kula będzie miała duży opad. Strzelam drugi raz. Łania pada w ogniu. Idziemy zobaczyć. Jest już nieźle szaro. Kula strzaskała dwie lopatki i rozerwała serce. Mój ostatni strzał na safari. Gunter idzie po samochód a ja robię zdjęcia zapadającego zmierzchu.


Zobacz od początku

Opracował 16/12/2003
Sławek Łukasiewicz

Powrót do polowań


Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.