Robert C. Ruark - "Róg myśliwego" - fragmenty

"... - Potem chcę zatrzymać się w wiosce Wa-Ikoma manjatta i zabrać starego Kibiriti. Jest uczulony na lwy, a mam przeczucie, że będziemy potrzebować jego umiejętności. Musimy znaleźć tęgą sztukę, grzywiastą, nadającą się do odstrzału.
...
- Kto to Kibiriti? - spytała Jinny...
- Coś w rodzaju czarodzieja - powiedział Harry. - Myślę, że jego matka była lwicą. Rozumuje zupełnie jak lew. Potrafi znaleźć lwy nawet tam, gdzie inne lwy nie mogą znaleźć lwów. Nie wiem, jak on to robi. Pewnego razu miałem masę roboty i kłopotów z parą sportowców, takimi typami, co to muszą-mieć-lwa-albo-safari-do-kitu. Szukałem na ziemi i na niebie. Wykładałem przynętę i modliłem się. Radziłem się uczonych i uczyłem się mówić po lwiemu. A lwów nie było. W obozie nikt się nie odzywał, siedzieli z kwaśnymi minami nad dżynem z cytryną. Wszyscy chłopcy nieszczęśliwi. My tutaj nazywamy to lionitis. Całe kampi do góry nogami. Posłałem więc pilne wezwanie do Kibiritiego. Zjawił się z trzema żonami w komplecie. Szpetne jak nieszczęście z wyjątkiem najmłodszej.
- Simba - powiadam. - Mbile. Simbambile. Muszę mieć dwa, prędko. Pese, pese (prędko). Suria prędko. - Suria to takie brzydkie słowo. Stary Kibiriti rozejrzał się, zobaczył, że jego żony są szczęśliwe z nowymi przyjaciółmi - szokującą moralność mają ci ludzie - i podrapał się po głowie.
- Douma - mówi. - My pójść tam po lwy.
- Byłeś tam ostatnio, słyszałeś coś o lwach w Douma, wiesz na pewno? - pytam Kibiritiego.
- Nie, buana Haraka - powiada do mnie. - Ale ja czuć, jak tam być dwa duża lwy z czarna grzywa w Douma. My iść do Douma.
- Tak więc - opowiadał Harry - zwinęliśmy obóz i wyruszyliśmy do Douma. Pierwszej nocy zastrzeliliśmy pierwszego pięknego simbę. Następnego dnia zastrzeliliśmy drugiego pięknego simbę. Nie pytajcie mnie, jak on to robi, będziecie mieli okazję oglądać go przy robocie. Zabierzemy go ze wsi, jak będziemy przejeżdżać. Ma trochę kłopotów z trzema żonami i będzie rad z wycieczki. Ta jego ostatnia żona jest okropnie młoda i ładna i zajmuje mu prawie cały czas. Tamte robią piekło.
...
(kilka stron dalej)
...
Kibiriti powiedział coś szybko w suahili. Był to chyba cały suahilijski akapit.
- Stary zaczyna jedną ze swoich sztuczek - powiedział Harry. - Czuje się lwio. Mówi, że sądząc po księżycu i po czymś tam z deszczem, i w ogóle, i wnioskując ze stanu trawy, i z ogólnych stosunków ekonomicznych pomiędzy lwami, czuje, jakoby lew powinien się znajdować mniej więcej trzy mile stąd, zatopiony w kontemplacji swego pępka pod drzewem, tuż koło skalistego pagórka. Według moich ścisłych wiadomości Kibiriti nie był tu od roku. Ale ponieważ czuje się lwio, najlepiej zrobimy, jeśli podjedziemy do tego jego pagórka. Nie myśl, że fez chce cię wystrychnąć na dudka. To prawdziwy dzikus i lepiej obchodzi się z łukiem czy włócznią niż ktokolwiek, kogo kiedykolwiek spotkałem i czuje lwy. Czy jesteś gotów zastrzelić jednego dzisiaj, twego pierwszego dnia?
- Niech Chrystus czuwa nad nami - odparłem - Miejmy nadzieję, że ten hodowca lwów myli się. Dzisiaj niechętnie wyruszyłbym na motyla-samca.
- Zaczniesz inaczej śpiewać, kiedy zobaczysz swego pierwszego simbę, którego można zastrzelić - rzekł Harry. - Będziesz okropnie mężny. Prawdopodobnie będziesz miał takiego pietra, że weźmiesz strach za odwagę i zrobisz wszystko, jak należy.
...
... i wykręcił jeepa w stronę, gdzie, zgodnie ze sztuczkami Kibiritiego, znajdowało się okupowane przez lwa skaliste zbocze pagórka.
I wszystko wyglądało bardzo po prostu. Ujechaliśmy trzy mile. Był tam skalisty pagórek na osi jazdy. Była tam kępa cierni, a pod nią był lew, ucinający drzemkę w popołudniowym słońcu, które zaglądało z ukosa pod parasolowate korony drzew i nieciło złote iskry na jego ciemnożółtej skórze.
- Simba - powiedział Kibiriti. - M'kubua. Doumi - tak, jakby ktoś mógł powiedzieć, że jeśli pójdziesz wystarczająco daleko na wschód Pięćdziesiątą Czwartą Ulicą, dojdziesz do Rzeki Wschodniej.
- Niech mnie szlag trafi, jeśli cokolwiek rozumiem - powiedział Harry z szacunkiem. - Ten głupi bękart jest niezawodny. Wiem, że nie było go tu w ciągu ostatniego roku. Wiem również, że trzy dni temu nie mogło być w tej okolicy lwa, bo zwierzyna zaczyna dopiero napływać. Ale oto jesteśmy tutaj. To twój pierwszy dzień polowania w Afryce i masz zastrzelić lwa. Jego grzywa jest nieco przykrótka na czubku, a jego najlepsze lata minęły niedawno. Ale to największa stara sztuka, jaką kiedykolwiek widziałem...
Spojrzałem na szeroką, czarną twarz Kibiritiego i zobaczyłem, jak słońce prześwieca przez dziury, wywiercone w małżowinach uszu. Patrzyłem na jego czerwony fez i nie cierpiałem go serdecznie.
- Dlaczego ten cymbał nie rzuci swego fachu i nie siedzi w domu z żonami, chyba ciągle go zdradzają? - powiedziałem z goryczą. - Dlaczego ten sukinsyn musi szwendać się tutaj, wynajdując lwy zaraz mego pierwszego dnia..."



"... Faceci z kamerami złoszczą się zawsze na światło i starają się podejść bliżej, tak, żeby zwierzę zajęło cały obraz w obiektywie. Lubią płoszyć zwierzynę i zawsze chcą zbliżyć się jeszcze trochę, i paskudzą całą okolicę...
Potem zawsze chełpią się, jacy to z nich cholerni humaniści i że nawet nie przyszłaby im na myśl zabić jedno z tych uroczych stworzeń, które Bóg uczynił tak pięknymi, i że nie mogą pojąć, jak myśliwy może być tak wstrętny i strzelać do czegoś, podczas gdy oni chcą tylko uwiecznić jego piękno na filmie. To wszystko naturalnie jest stekiem bzdur.
Za każdym razem, kiedy jakiś dzielny myśliwy-fotograf wepchnie cię po obiedzie do salonu na dwie nudne godziny ślepienia na jego amatorski film z Afryki, musisz pomyśleć, że nosorożec, który szarżuje wprost na ciebie z ekranu, nie przestał szarżować po zrobieniu zdjęć. Nie możesz powiedzieć nosorożcowi: "Odczep się, chłopie, zrobiłem twoje zdjęcia i nie potrzebujesz dalej szarżować". Jakiś biedny, zmęczony zawodowiec musi stercząc nieruchomo z duszą na ramieniu, podczas gdy facet od kamery wieje, zastrzelić biednego, starego faro, kiedy wlezie mu na lufę, bez względu na to, czy jest dobry jako trofeum czy nie. Odnosi się to do każdej niebezpiecznej zwierzyny, która pozwoli się sprowokować do szarży wyłącznie ze względu na kamerę. Martin Johnson, podający się za humanitarystę, zabił więcej zwierząt niż zaraza, kręcąc swoje filmy, a wszystkie te zwierzęta zostały wymordowane, gdyż świadomie rozdrażniono je i szarżowały.
W czasie licznych zdjęć z polowań włóczniami na lwy, organizowanych przez różnych fotografów, zginęło również kilku czarnych chłopców, zawsze bowiem, kiedy się idzie na lwa z włócznią, jakiś nieborak musi zostać pogryziony.
Podobnie ma się sprawa ze wszystkimi tymi wdzięcznymi, tchnącymi spokojem zdjęciami szczęśliwych lwów, napuszonych, zadowolonych, wdzięczących się przed kamerą. Są one szczęśliwe, gdyż ich kiszki napchane są smaczną świeżą zebrą czy topim, zamordowanymi z zimną krwią, żeby służyć jako przynęta i utrzymać drapieżniki w pobliżu. Zebra jest równie martwa, jak gdybyś zastrzelił ją, żeby zdobyć jej skórę.
...
- Przypomniało mi się, jak przybyło tu kiedyś kilku facetów z kamerami, żeby nakręcić szarżę lwa. Wybrali się bez zawodowego myśliwego i naumyślnie zranili lwa w brzuch, kalecząc go tak, żeby był słaby i zły, simba skrył się w buszu, a oni poszli za nim, jeden z bronią, drugi z kamerą. Chcieli zrobić epos i w tym celu nie zawahali się zranić rozmyślnie zwierzęcia.
Selby splunął i ściągnął wargi jak lwica, kiedy podejdzie się za blisko do lwiątek.
- Następnego ranka przechodziło tamtędy paru krajowców - opowiadał Harry. - Znaleźli obu facetów od kamery poszarpanych na kawałki, martwych jak barany. Nieżywy lew leżał trochę dalej, ale jego paszcza była zakrwawiona, a w pazurach pełno różnych rzeczy. Było mi strasznie, okropnie przykro - ze względu na lwa. Nie było mi tak cholernie przykro z powodu dwóch głupców, którzy ranili go celowo, po prostu, żeby go osłabić i rozzłościć. Dla takich ludzi lew jest za dobry.
Nigdy już nie wezmę udziału w żadnym z tych hollywoodzkich safari, kiedy żądają od ciebie, żebyś dzień po dniu drażnił słonie, i wreszcie musisz zastrzelić jakąś starą krowę, która straci nerwy, odłączy się od stada i zacznie gonić za kamerzystą. Tony Dyer był w diabelnych tarapatach nad Tana River, gdzie kręcili jakiś cholerny film. Stary byk miał wreszcie dosyć drażnienia go i rzucił się na grupę przy kamerze, a Tony musiał kropnąć go od ręki na jakieś dziewięć jardów. Podobnie było ze Stanem Lawrence-Brownem, kiedy nakręcano film "Skarby Króla Salomona". Ten byk, którego - jak pamiętasz - zastrzelono w początkowej sekwencji filmu, to nie była żadna hollywoodzka makieta. Te obłoczki kurzu na głowie słonia były dziełem starego Stana, który stał i strzelał, podczas gdy elektryczne kamery pracowały.
Selby splunął znowu, z gniewem i złością.
- Mogę zrozumieć, kiedy zabijasz coś, czego pragniesz tak mocno, że godzisz się na całe tygodnie trudów i na wielkie wydatki, żeby to zdobyć, zdobywasz wreszcie, cieszysz się z tego i pamiętasz przez resztę życia. Ale to bezmyślne zabijanie budzi we mnie diabła. Nie znoszę świadomego okrucieństwa. Był tu pewien gość z łukiem i strzałami, przetrącający najpierw kark lwu z broni palnej, żeby później spokojnie strzelać do niego ze swojej cholernej zabawki. I przetrącający słoniowi kolana, żeby go zwalić i żeby można było porobić dobre zdjęcia naszego bohatera z jego łukiem i strzałami. Ech! Nigdy już nie wezmę udziału w czymś takim, gdzie najważniejszą rzeczą jest kamera, a broń służy tylko do odwalania brudnej roboty, żeby posprzątać po humanitarystach."

- Robert C. Ruark