Tak mi dobrze, że dobrze mi tak!


Nadbiebrzańskie bagna to dla mnie miejsca wyjątkowe. Głównie dlatego, że przypominają dawne dzikie tereny Polesia, tak wspaniale opisywane przez Weyssenhoffa czy Ejsmonda, również dlatego, że tam właśnie, na mojej pierwszej dalekiej wyprawie myśliwskiej, dane mi było przeżyć jedno z najwspanialszych misteriów wiosennej przyrody toki cietrzewi, a zapewne dlatego też, że miejsca te ukochali także moi najbliżsi.

Podziw, przeżycia, wzruszenia pełniejsze są, gdy można je współdzielić, gdy doznających jest więcej. Niestety dla większości były to tereny nieznane. Zawsze ubolewałem, że tak unikalne skarby dziedzictwa narodowego, jak Dolina Biebrzy, Czerwone Bagno czy Carska Droga, są dostępne dla tak niewielu.

Wiosną 2001 roku zaświtała nadzieja, że coś się zmieniło. Na Grzędach przed wejściem na Czerwone Bagno parking zapchany samochodami, na wieżach widokowych w Dolinie Biebrzy tłok, na Carskiej Drodze ruch jak w ulu. Czyżby dobrzeee...?

Niestety: dziki tłum pseudoturystów przepłoszył wszystko, co żyje na bagnach, na wieżach widokowych słychać wrzaski i śmiechy, wszędzie pełno butelek i śmieci. Pseudoprzewodnicy pseudobiur nie zwracają uwagi na te zwyrodnienia - płynie im kasa! Dobrze jest! (?...)

Aby pokazać dzieciom piękno tutejszej przyrody, zabrałem je na Czerwone Bagno jeszcze przed świtem. Była cisza i spokój, jak onegdaj dniami całymi bywało, przywitał nas klangor żurawi, cietrzewie bulgotały zapamiętale. Widzieliśmy 12 łosi. Wracaliśmy szczęśliwi.

Wracaliśmy, chłonąc te cuda natury z powagą i w skupieniu, jak w świątyni.
Bo natura jest najwspanialszą świątynią. I jak każda, nie wymaga uczestniczenia w obrządku, jeżeli nie jesteśmy na to duchowo gotowi, ale wymaga uszanowania miejsca i nastroju, wymaga harmonii wyglądu i zachowania.

Wracaliśmy szczęśliwi do czasu, gdy na piaszczystych grzędach, wśród uroczystej ciszy, zobaczyliśmy koszmarną scenę. Zobaczyliśmy grupę istot nikczemnych, łamiących wszelkie zasady bytu, myśli i kultury. Albowiem, jak pięść do oka, jak wół do karety, jak świni siodło, tak pasowała kroczącej wśród bagien kobiecie - jaskrawoczerwona suknia, powłóczącemu lakierkami mężczyźnie - garnitur, a snującej się za nimi młodej dziewczynie - wysokie obcasy.
Ten żałosny widok pogłębił upiorny śmiech kobiety - cietrzewie umilkły taktownie (one umiały się zachować).

Tę godną politowania grupkę prowadził brodaty przewodnik w myśliwskim stroju.
Palił skręta i uśmiechał się obojętnie.
Proszę? Że nic nie zobaczą i innym przepłoszą?
Cóż - klient nasz pan.
Dzisiaj "Pan" nie zawsze brzmi dumnie. Szkoda!

A ja chciałem współdzielić... chciałem dobrze... mam za swoje! Dobrze mi tak!