Rykowisko 2004

Od wielkiego pożaru (spłonęło 9 000 ha) minęło 12 lat. Jasne było, że nie zobaczymy już naszego starego pięknego lasu - nie dożyjemy, marzyliśmy jednak by dane nam było przeżywać tu jeszcze kiedyś wspaniałe rykowiska - jak dawniej.
I właśnie tego dożyliśmy! Jak za dawnych lat jelenie odzywały się jeszcze w pełnym słońcu (przed siedemnastą) i ryczały nawet do dziewiątej rano.
Podczas każdego wyjścia widziałem 2-5 byków, wiele z nich podszedłem na dobry strzał, żadnego nie strzeliłem. Na początku oszczędzałem kiepskie selekty, nie chcąc strzelać przed rozpoznaniem stadnego byka i jego głównych konkurentów, a pod koniec, wszystko co widziałem, nie nadawało się do odstrzału. Potężne lecz zbyt młode dwunastaki i czternastaki oraz obustronnie koronne chłysty jakby wiedząc, że są nietykalne, nie raz odgrywały przede mną wręcz książkowy spektakl rykowiska. Walki mocarzy, ostrożne podchody chłystów i ich chytre zabiegi uprowadzenia choć jednej łani - to wszystko często działo się wokół mnie. Podczas takiego pobytu w centrum rykowiska, aż ciarki przechodzą po plecach, gdy ze wszystkich stron grzmią potężne ryki władców kniei.
Pięknie pisał Roman Bratny: "W końcu jest burzliwa groza i majestat w godach jelenia. Ryk samca jest pogróżką, wyzwaniem, niepokojem. Gdy... wejdziesz w gotującą się ciemność, masz wrażenie, że jesteś mizernym pachołkiem tego ryczącego pana. Tam właśnie, w takiej ciemności, uwikłany na co dzień w tysiące powszednich zależności, człowiek odnajduje swobodę decydowania za siebie, swobodę dyktowania własnych kroków, odnajduje ziszczoną tęsknotę za dzianiem się, w którym miałby swój niesporny i niebierny udział, odnajduje maksymalny zakres wolności...".
Nie! Nie żałuję, że nie strzelałem. Wszystko co widziałem i co przeżyłem na długo pozostanie w pamięci.