Wyprawa na cietrzewie i głuszca

20-26.04.2012 - Białoruś, wioska Korolewiczi koło miasta Głubokoje. 
Uczestnicy wyprawy: Michał B. i jego niemiecki znajomy Detlef jako kibic (obaj byli tylko do 24.04.), Jerzy i Grzegorz W. (ojciec i syn) oraz ja jako organizator. 
Podobnie jak tydzień wcześniej, wspaniały nastrój psuła nam okropna pogoda.
Przez cztery (z sześciu) dni polowań padał ulewny deszcz i wiał silny wiatr.
O ironio, deszcz padał tylko podczas polowań (w nocy i rano) - dni były ciepłe i słoneczne. 
Pierwszego ranka Michał strzelił głuszca (to był jeden, z dwóch dni dobrej pogody), a potem do czasu swojego wcześniejszego wyjazdu z łowiska, polował na cietrzewie. Strzelać, strzelał, ale trofeum nie zdobył. Tak to już bywa. Głuszca nie bardzo chciał, więc go ma, a o cietrzewiu marzył, więc... 
Jurek i Grzegorz przyjechali tylko na cietrzewie (w tym łowisku jest ich bardzo dużo). Mokli więc w budkach, oglądając koguty, słuchając toków i strzelając...
Obaj zdobyli po jednym trofeum - drugi cietrzew Jurka rozbity celnym strzałem, nie nadaje się do preparacji. Z powodu ulewnego deszczu nie ma nawet zdjęć z tego polowania.
Są pewne wątpliwości, czy zestrzeloną przez Grześka sosenkę (ciemno było...), należy uznać za sukces w strzelaniu śrutem, czy też za pudło do cietrzewia. Jeżeli jednak za pudło, to wszyscy trzej zaliczyli aż 9 (!) pudeł do cietrzewi (jak wspomniałem, w tym łowisku dużo ich jest). 
Ostatniego dnia Jurek dał się namówić na głuszca. Gdy wyjeżdżał z kwatery była piękna gwieździsta noc. Przy pierwszych krokach podchodu zaczął padać deszcz...
Podprowadzający pewnie wiódł Jurka pod głuszca, precyzyjnie osadzonego na zapadach.
Cóż z tego, skoro ptak nie zagrał z powodu ulewy. Zerwał im się znad głowy!
Ech, gdyby Jurek dał się namówić na głuszca dzień wcześniej - był pogodny ranek...